Specjalnie odczekałem jakiś czas, żeby emocje związane z remontem i całym tym galimatiasem opadły, żebym się trochę uspokoił, parę razy popływał. I dopiero teraz uważam, że mogę w miarę z dystansu spojrzeć na całe to moje przedsięwzięcie.
Wybór łódeczki.
Po 1.5 m-ca trzymania na wodzie, i pływania kiedy się tylko da, stwierdzam, że to był dobry wybór. Jest niewielka, dla max 3 osób dorosłych, daje dużo frajdy w pływaniu. Jest bezpieczna. Jak kiedyś widziałem opis Pirata w „Sam zbuduj łódź” to było napisane, że jest niestabilna i nie nadaje się do turystyki. Teraz sam mogę zweryfikować co pisali Workert i Pluciński. To nie jest wydmuszka. Jest dość stabilna jak na łódeczkę tej wielkości, a w 3 osoby spokojnie daje się ją wybalastować przy wietrze 3-4 B. Przy silniejszym nie wiem, ale myślę że może być już ciężko. Łódka nadaje się do „małej turystyki”, ale dla 2 osób. Z małymi bagażami na 2-3 dniowe wypady spokojnie można ją zapakować. jeszcze tego nie robiłem ,ale tak mi się wydaje. Wtedy przydałby się pewnie mały silniczek na pawęży, jakieś 2-3 KM, ale to może kiedyś 😉 Jest bardzo dobrą łódeczką dla dziennego bujania się po wodzie. Taklowanie zajmuje 15 minut, i można wypływać. Pod tym kątemspełniła całkowicie moje oczekiwania. No i jest bardzo ładna.
Jedyne mankamenty, które mi w jakiś sposób „przeszkadzają” to fakt, że w miarę ładne i niezniszczone i sztywne dakronowe żagle należy po każdym pływaniu zdejmować wraz z bomem i składać w żaglowni. Nie jest to uciążliwe, ale fajnie by łódka wyglądała jakby stała z grotemładnie zmarlowanym na bomie. Także podczas krótkich postojów, gdzieś przy brzegu, grot jest po prostu luźno zrzucany do kokpitu co nie wygląda najładniej, ale składanie go na bomie i obwiązywanie powodowałoby po prostu łamanie żagla – a tego mi po prostu szkoda. Wiem że i tak do tego dojdzie kiedyś ale na razie staram się dbać o żagle jak najbardziej. Fok nie ma raks, jest mocowany tylko do rogów, co skutkuje tym że podczas krótkich postojów po prostu go zostawiam, on sobie lekko łopocze, ale tak jest moim zdaniem lepiej, niż zrzucać i składać w jakiś sposób na w sumie małym pokładzie dziobowym.
Przede wszystkim zgadzam sie teraz w 120% z tym co Szef Sailforum.pl Fromel ma w swojej stopce na forum (cytując Huna) – jacht należy kupić w stanie zdolnym do pływania, pływać, zobaczyć czy się podoba i wtedy remontować. Myślę że trochę gdyby nie mój brat, który dał mi kopniaka tam na miejscu w Niemczech to nie wiem czy miałbym dziś łódkę. Może bym dalej szukał. Szukanie „tej najlepszej” jest dobre kiedy ma się albo bardzo dużo czasu, albo dużo pieniędzy. Albo najlepiej i jednego i drugiego. Natomiast jeśli chce się w jakimś w miarę bliskim horyzoncie czasowym popływać, to trzeba kupić, pływać i remontować.
Remont. Przeżyjmy to jeszcze raz.
Miejsce.
Gdybym się jeszcze raz zabierał do tego remontu. Przede wszystkim nie byłoby szans na zrobienie skutecznego remontu bez dachu nad głową gdzie można by to robić. Fakt, że miałem miejsce do którego dojazd zajmował mi 10 minut z domu, dostęp o każdej porze dnia, nocy, dnia tygodnia itp, zamykany i chroniony, z dostępem do prądu był decydujący jeśli chodzi o tempo i możliwości remontowe. W ogóle teraz uważam , że można brać się za remont kiedy ma się już zapewnione takie miejsce. Gdyby przynajmniej jeden z tych warunków nie był spełniony to byłoby to wszystko dużo, dużo trudniejsze. Posiadanie własnego podwórka czy garażu przy domu na pewno załatwia sprawę jeszcze bardziej , ale nie każdy ma taką możliwość.
Narzędzia.
Jak już wcześniej gdzieś tam pisałem nie kupowałem wielu narzędzi i nie były to „najlepsze dostępne na rynku”. Dużo kosztów z tym związanych uniknąłem że mogłem pożyczyć od brata, kolegi, taty wiertarki, wyrzynarkę, młotki, wkrętaki, klucze, itp. Z „poważnych” narzędzi kupiłem szlifierkę oscylacyjną. Było to kluczowe narzędzie przy zdzieraniu starego lakieru, farby. Pierwsze było marketowe (jakieś chińskie) i długo nie wytrzymało. Drugie kupiłem przez allegro, trochę lepsze, i w zupełności wystarczające. Myślę że jeszcze mi się i tak przyda. Do tak niewielkiego w sumie remontu nie myślałem nawet o markach typu Festo, czy Makita. Gdybym miał żyć z takich remontów to na pewno byłoby inaczej. A tak, w miarę niedrogo to wszystko mi wyszło.
Złota myśl moja teraz też jest taka – należy skompletować wszelkie potencjalnie potrzeba narzędzia zanim się zacznie pracę. Nie ma nic gorszego i rozwalającego ciąg pracy (dzienny, godzinowy, itp) jeśli nagle okazuje się , że przydałby się drugi klucz 12, albo że zabrakło 30 dkg żywicy, albo że mam za mało śrub nierdzewnych i brakuje 4 sztuki. Oczywiście, wszystkiego nie da się przewidzieć. Ale konieczność rzucania wszystkiego, jechania szybko do sklepu, albo szukania tego gdzieś na mieście skutecznie rozpierdala pracę. Dlatego bardzo ważne było nawet takie „małe planowanie” co będę jutro robił, i czy mam wszystko do tego konieczne. Mimo tego wiele razy traciłem czas na szukanie a to taśmy, a to śrubek….Drugi raz bym myślał trochę inaczej – kup kilka sztuk więcej, zapłać ciut drożej, ale szybciej i sprawniej będzie szła robota. Warto.
Koszty.
Tak wyglądają zebrane przeze mnie wszystkie absolutnie koszty poniesione przeze mnie – czyli mogę napisać tyle mnie ta łódka kosztowała. Nie policzyłem tu benzyny spalonej przez dojazdy do warsztatu, czy jeżdżenia po sklepach ( pewnie trzeba by doliczyć jakieś 100-150 zł – jeżdżę na gaz ,dlatego tyle). Nie przeliczałem także na zł godzin pracy – wg mnie jest to nieprzeliczalne jak się robi dla siebie/ hobbystycznie. Poza tym uważam że nie powinienem nawet tego przeliczać.
Czas.
Jak wyglądał mój czas spędzany przy łódce pokazuje zestawienie. Na samym początku remontu jak rozmawiałem z Sigą, czy Tomkiem Skawińskim to oni szacowali czas potrzebny na zrobienie Pirata na ok 150 godzin. Wyszło sporo więcej.
Teraz wiem gdzie robiłem coś niepotrzebnie, nieefektywnie. Wiem ze gdyby nie psująca sie 2 krotnie szlifierka to łódka byłaby oszlifowana i gotowa do dalszej pracy jakieś 3 tygodnie wcześniej. Dużo czasu przez to straciłem. Trochę czasu straciłem na zajmowanie się pierdułkami ( już o tym pisałem ). Czasem przyjeżdżałem do warsztatu , zmęczony po całym dniu w pracy i z góry wiedziałem że nie porobię. Bo już nie mam dziś siły, bo zapał momentami opadał. Najefektywniejsze były soboty , i weekendy. Widać było postęp pracy i uśmiech się częściej pojawiał. A tak zwykle wyglądało to tak, że przy łódce pojawiałem się koło 18-19 i robiłem do ok 22. Potem już nie miałem siły i wracałem do domu.
Pomoc.
Można robić remont całkiem samemu, ale znacznie fajniej, łatwiej i lepiej jest jak są przynajmniej 2 osoby zaangażowane. Choćby po to, żeby czasem przytrzymać śrubkę po drugiej stronie deski, pogadać czy „Twoim zdaniem lepiej tak to zrobić czy tak”, upewnić się w swoich pomysłach, czy choćby usłyszeć w chwilach zwątpienia „damy radę”. Dużo pracowałem sam przy łódce, ale czasem mi brakowało takiej osoby. Miałem szczęście, że chętnie i często pomagał mi brat, kumpel Leszek, Jurek, czy mój tata. Bardzo doceniam także rady Tomka Skawińskiego i Janka (Sigi). Miałem wiele pytań co i jak robić i wiedza osób bardziej doświadczonych bardzo mi pomogła.
Na pewno było tak, że jak skończyliśmy remont i jechałem z łódką nad Zegrze to byłem bardzo uśmiechnięty i zadowolony. I dumny z siebie, nie ma co mówić, tak było. Ten remont dał mi dużego kopniaka do przodu, że mogę, że jak się naprawdę chce to można. Początkowo bałem się czy dam radę. Przecież się nie znam, nigdy tego nie robiłem. Okazało się to możliwe. Z pomocą fajnych ludzi koło mnie, z bezinteresownym radami tych co się lepiej znają (także na Sailforum). Przypominałem sobie także wielokrotnie podczas remontu teksty Jurka Sychuta z jego strony o drewnianych jachtach, że wystarczy mieć 2 ręce i chęci a jak brakuje czasu to należy wyrzucić telewizor. 😉 Ja wyrzuciłem jakieś 6 lat temu.