31.07.09 (piątek).
Zrobiłem sobie wolne, i od rana szykowaliśmy wywózkę. Dobrze się składało, że akurat moi dwaj koledzy Leszek i Maciek mieli urlopu i byli na miejscu. Ok 13 pojechałem po umówioną przyczepę do Jabłonnej, potem miałem z nią jechać po maszt i bom które leżały u kolegi w garażu, potem do warsztatu, zapakowanie łódki, i do Nieporętu na wodowanie. Plan niby prosty , ale jak każdy dobrze zaplanowany plan musi mieć zapas na „nieprzewidziane”. I tak też było. Przyczepka była, ale nie w wypożyczalni , ale na podwórku u właściciela, (parę km dalej). Jak tam pojechałem, to się okazało, że nie działają w niej światła. No i trzeba było rozebrać całą kostkę, na nowo przyciąć kable i wszystko posprawdzać. Zeszła na tym prawie godzina. Jak jechałem już z masztem do Warszawy do warsztatu to widziałem co się dzieje na trasie w kierunku wyjazdowym (czyli i na Zegrze). Wszak piątek jest to i korki koszmarne…Ale nic to…Zajechałem, we trójkę w miarę sprawnie zapakowaliśmy łódkę na przyczepkę, pamiątkowe zdjęcie i rura…
Rura była…do momentu jak wjechałem na Trasę Toruńską w kierunku mostu Grota.. Zrobiła się rurka, potem wręcz rureczka…i tak z prędkością 5-10 km na godzinę jechałem przez…godzinę…Leszek motorkiem w Nieporęcie „jedź chłopie, czekamy..” No i jechałem.
Dojechałem koło 19…. jeszcze mając łódkę na przyczepie postawiliśmy maszt. W miarę szybko i sprawnie zwodowaliśmy…i patrzyliśmy jak nabiera wody ;))), po dopłynięciu do brzegu (jakieś 50 m) wody było już całkiem sporo. No ale przecież to drewniana łódka, 3 lata prawie bez wody to i teraz nadrabia… brała jak cholera ;)))). Postawiliśmy ją na swoim miejscu (głębokim raczej) i postanowiliśmy że na dziś wystarczy wrażeń. Leszek motorem do Warszawy, ja odstawić przyczepkę do Jabłonnej , a potem mieliśmy się trochę złoić piwskiem jakimś. Jak jechałem z przyczepką była już 21…zadzwonił Tomek Skawiński, ciekawy jak i co z łódką. Opowiedziałem mu całą historię ostatnich dni, gdy on zapytał – „a jak postawiłeś łódkę ? na płytkim przy brzegu ?” hm…zgrzyt zębami, parę kurew w myślach, że sam nie wpadłem na to że łódka mimo iż drewniana może pójść mocno w wodę…z postawionym masztem może się przewrócić na głębokim, i że mogą być problemy. No i zamiast na piwo z powrotem nad Zegrze, przepagajowałem na trawiasty brzeg (woda na poziomie gretingów) i podciągnąłem dziobem na brzeg. Tak może stać, nie przewróci się i nie zatonie. …Jak dojechałem do domu, przed 23….to nawet piwa nie miałem siły wypić. Padłem spać.
01.08.09 (sobota)
Patelnia, że 30 stopni C. Umówiliśmy się z moim bratem i Leszkiem. Jak przyjechałem to widok był jak na fotkach. Łódka do połowy burty w wodzie…Pompowało nieźle. Widać było jak cieknie, wybieranie nigdy nie miało końca.
Stwierdziliśmy że wypłynąć trzeba…koniecznie. Wiało 1,0 w porywach 1,3 B.. Pierwsze stawianie żagli, pierwsze ciekawe spojrzenia sąsiadów i ludzi…”Co to za łódka, ładnie zrobiona, a to Pirat, itd..” Fajnie jest, myślę….Leniwie pobujaliśmy się na wodzie trochę ponad godzinę, wybierając wodę co jakieś 5 minut, dwa razy nam butla do wybierania wody wypadła za burtę (za każdym razem szybko podpływaliśmy i ratowaliśmy) bo brak wybieraka oznaczałby konieczność bardzo szybkiego powrotu do brzegu ;))). Fajnie było. Sklarowaliśmy łódeczkę po pływaniu ..niech nabiera wody i nasiąka, żeby z każdym dniem coraz mniej trzeba było wybierać. Po powrocie do Warszawy stwierdziłem że muszę posprzątać w warsztacie, opróżnić całą szafę narzędzi, przedłużaczy, pojemników z żywicą, ubraniami roboczymi i wszystkim barachłem które tam jeszcze po remoncie zostało. Wszystko poukładałem w domu, zawiozłem część do brata…i wreszcie spokojny wieczór kiedy nie jadę do łódki…Jakaś ulga mnie ogarnęła, ale i dopadło koszmarne zmęczenie…Ostatnie dni miałem mocno emocjonujące, dużo myślałem o tym co może zrobione było nie do końca tak jak trzeba, jak to będzie itp…źle sypiałem itp. Dlatego teraz wreszcie mi odpuściło ..wszystko..i takie ogromne uczucie zmęczenia jakby wylazło ze mnie i powiedziało ” a teraz możesz spać spokojnie…”
02.08.09 (niedziela).
Od rana wieje….Widać w mieście, że wiatr jest niezły..3..może chwilami w szkwałach i ciut więcej .. Słońce ładne, widać że to będzie ładny dzień. Zjechaliśmy się koło południa. Napisałem smsa do Tomka Skawińskiego i też przyjechał z żoną i małym synkiem zobaczyć jak wygląda ten Piracik.
Obejrzeliśmy jak cieknie i którędy, okazało się że po drugiej nocy w wodzie ciekła znacznie, znacznie wolniej. To było widać, że się deski uszczelniają, już woda nie pompowała jak wczoraj. Leszek, który przyjechał motorem przed nami już wybierał resztki wody. Obejrzeliśmy z Tomkiem co i jak jest mocowane, on jako fan regulacji na jachtach był bardzo ciekaw jak co jest pomontowane, ale ja jeszcze nie zamontowałem wszelkich linek jakie miałem w worku, bo po prostu nie wiedziałem jak mają być. Co prawda miałem wszystko pofotografowane jeszcze w Niemczech, ale nie miałem czasu, teraz pod koniec remontu wszystkiego przeanalizować , i dlatego niektóre liny (szczególnie fały puszczaliśmy na czuja), bo np nie ma klasycznych knag na maszcie.. Fały są prowadzone do pięty masztu , przez bloczki wzdłuż skrzyni mieczowej i tam na knagi zaciskowe. Ciekawe, nie… No, w każdym razie Tomek powiedział parę słów uznania na temat końcowego efektu remontu i aż mi sie micha roześmiała. Leszek pojechał do teściów, a my mieliśmy taklować łódkę. I prawie wysłałem mego brata i Jurka po żagle, gdy nagle mi przyszło do głowy że wszystkie szoty i bloki są w bagażniku mojego samochodu (bo przyjechaliśmy autem mego brata ) w Warszawie… No i dupa. A pogoda jak marzenie.! Co tu robić. „To ja zapraszam do knajpki na kawę, piwo czy co kto woli” – powiedziałem. Usiedliśmy, popijamy kawę, a każde spojrzenie na jezioro to jak skręt kiszek – kurcze, i co , będziemy tak siedzieć ???? W końcu nie wytrzymaliśmy, i z moim bratem skoczyliśmy do Warszawy. Zajęło nam to w dwie strony trochę ponad godzinę, ale w wyniku tego ok 15 stawialiśmy żagle. I wreszcie poczuliśmy prawdziwą frajdę!.
A te wszystkie wspaniałe zdjęcia z pływania robił Jurek, dlatego na żadnym go nie widać ;))