Współczesne piractwo morskie przez wiele lat XX i XXI wieku było zjawiskiem regionalnym, dotyczyło jedynie poszczególnych armatorów, państw. Nie wiązało różnych narodów w postanowieniach połączenia działań dla wspólnego przeciwdziałania temu procederowi. Dopiero zdarzenia, jakie przetoczyły się przez media i serwisy informacyjne całego świata w 2008 roku, doprowadziły do reakcji międzynarodowej. W listopadzie 2008 roku, u wybrzeży Somalii został uprowadzony supertankowiec „Sirius Star” z transportem ropy naftowej o wartości 150 mln dolarów. Bardzo długie negocjacje z porywaczami oraz kolejne zdarzenia w tym rejonie doprowadziły do militarnych interwencji pod egidą Unii Europejskiej. Zdarzenia na oceanach i morzach świata w kolejnych latach pokazują iż proceder wcale nie zanika…
Warto zatem napisać parę słów o filmie, który wejdzie na ekrany kin już na początku marca 2013 roku. Film „Piraci” został zrealizowany w ubiegłym roku przez duńskiego reżysera Tobiasa Lindholma. Tobias Lindholm pochodzi z rodziny związanej z morzem. Jego ojciec był marynarzem, jednak jak przypomina reżyser w swoich wywiadach, nigdy o pracy na morzu nie opowiadał. Ale może właśnie dlatego temat morski od zawsze siedział w jego głowie.
Świadomość tego co się współcześnie może zdarzyć na morzu przyszła wraz z informacją o pirackich atakach na duńskie statki w latach 2007 i 2008. Atakach, w wyniku których piraci zarabiają miliony dolarów, a marynarze z tych statków miesiącami są przetrzymywani jako zakładnicy bez żadnego wpływu na swoje życie.
Jak przyznaje sam reżyser nie mógł zrobić filmu o „prawdzie” dotyczącej piractwa na Oceanie Indyjskim. Nie wierzy, że taka prawda istnieje i niemożliwym by było ją zobrazować. Mógł natomiast zrobić film o piratach, marynarzach, dyrektorach firm transportowych, rodzinach. Bo oni istnieją naprawdę.. Film „Piraci” nie jest filmem o morzu. Nie ma tam pięknych zdjęć morza, krajobrazów egzotycznych afrykańskich wybrzeży, zachodów słońca. Mimo iż tytuł kojarzy się ze zdobywaniem skarbów to nie jest też filmem przygodowym.
Jest to film o ludzkich emocjach. Tych skrajnych. Tych wynikających z egzystencjalnej biedy, którą może poprawić tylko seria z AK47, z bezsilności i kompletnego braku wpływu na swoje życie, kiedy mężczyzna zastanawia się czy dalej nim jest, ze znikomej wartości dyrektorskich poleceń wobec ludzi z rybackiej łodzi…
Akcja filmu rozgrywa się równolegle w dwóch miejscach. Na pokładzie duńskiego frachtowca „Rozen” i w gabinetach prezesów firmy będącej właścicielem statku. W tych dwóch miejscach, przez szereg miesięcy rozgrywa się tragedia dwóch głównych bohaterów filmu. Tych kilku ludzi nigdy by się nie znało, nigdy by nie miało okazji nawet ze sobą rozmawiać, gdyby nie somalijscy piraci. Młody kucharz, i prezes firmy. Ten pierwszy, z przystawionym do głowy karabinem musi błagać dyrektora o zapłatę, prezes i inni dyrektorzy przedłużają w nieskończoność negocjacje by jak najmocniej zbić wyjściową kwotę okupu. Mijają miesiące, na statku zaczyna brakować jedzenia, a piraci zaczynają zaprzyjaźniać się z załogą.
W gabinetach prezesów spotkania i narady, klimatyzacja i nieskazitelne garnitury, drogie krawaty i spinki, które w każdej sytuacji muszą błyszczeć. Na statku wielomiesięczny smród i głód, w głowach porwanych marynarzy wątpliwości na ile wyceniają w tej chwili ich życie. Po jednej stronie atawistyczny ludzki strach, po drugiej usilne próby utrzymywania dobrej atmosfery działania, poczucia kontroli nad sytuacją. Po obu stronach poczucie bezradności wobec Omara – somalijskiego negocjatora, który jest jedyną uśmiechniętą postacią w filmie.
Film pozornie się kończy dobrze. Napastnicy dostają pieniądze, statek zostaje uwolniony, załoga wraca do kraju, prezes wsiada do swego czarnego mercedesa. Tylko dlaczego nikt się nie uśmiecha…. .. wręcz przeciwnie, nad tym wszystkim wisi ciężka, niewypowiedziana chmura goryczy, żalu, rozpaczy i rozczarowania.