Część 2. Japońskie dywaniki

Kolejna część opowieści kpt. Waldemara Rzeźnickiego.

JAPOŃSKIE DYWANIKI

Rysunki na pokładzie pokazują gdzie będą położone dywaniki przeciwślizgowe. Związana  z nimi jest bardzo ciekawa historia, zresztą wiele niewiarygodnych rzeczy tu się dzieje….

W 2016 roku Warszawę zwiedzała wycieczka Japończyków, co samo w sobie nie jest niczym specjalnym, i przy okazji oglądali przemysłową dzielnicę Ursus. Całkiem przypadkiem trafili w okolice naszego podwórka i budowy. Jak zobaczyli jacht i pracujących przy nim ludzi, to się przykleili do siatki ogrodzenia i przez 15 minut się nie mogli odkleić.  Potem mieli takie kratki na policzkach.

Zszedłem do nich i zaprosiłem do środka, opowiedziałem o budowie. To byli młodzi ludzie. Po tym spotkaniu dwie osoby, zachwycone tym co zobaczyły, powiedziały że popłyną z nami w rejs.  Pół roku później, zaskoczony odebrałem telefon z Centrum Sztuki Współczesnej z Zamku Ujazdowskiego. Okazało się, że to oni organizowali tą wycieczkę i trzech mężczyzn z tej wycieczki przyjeżdża niedługo do Polski i chcą pracować przy jachcie.

Proszę sobie wyobrazić, trzech Japończyków z Osaki: Yuu, Itaru i Fuminori pracowało  na naszym jachcie przez 2,5 miesiąca. Dwóch architektów i jeden pomocnik. To oni, między innymi pracami rozrysowali te dywaniki na pokładzie.

W ramach przerwy zrobili sobie spływ Wisłą do Gdańska. Płynęli sami, siedem dni, zwykłą Omegą. Po pracy u nas, wziąłem ich jeszcze na rejs do Kopenhagi. Dwa  tygodnie w październiku bujali się jachtem po Bałtyku. Takie historie się tu plotą.

MASZTY ZA 3 TYSIĄCE

Początkowo szukaliśmy w Polsce wykonawcy rur aluminiowych o dużej średnicy, ze stopu całkowicie odpornego na korozję morską.  Chcieliśmy zrobić z nich maszty, ale mieliśmy ogromne problemy ze znalezieniem takich rur.  Poza tym koszt takiego osprzętu byłby ogromny, jeden maszt kosztowałby około 80 tys. złotych.

Dlatego sami zrobiliśmy maszty, drewniane. Kilka lat wcześniej, gdy był remontowany jacht Generał Zaruski, też zrobiono mu nowe drewniane maszty. Podejrzałem cały osprzęt na Zaruskim i zrobiłem ok. 400 zdjęć.  Dla nas była to dokumentacja, bo my tu przecież sami wszystko wykonujemy.

W Ełku kupiliśmy sosny, sponsor nam drewno przywiózł do Ursusa, i pocięliśmy je na listwy. Każdy maszt jest klejony, zgodnie ze sztuką szkutniczą z listew. Każda listwa ma zacięcie pod kątem 90 stopni, żeby dobrze wpasowała się w następną. Sami  frezowaliśmy wszystkie listwy. 12 listew tworzy maszt, ten sposób klejenia nazywany jest „ptasi dziób”.

Jak je kleiliśmy ?  Po złożeniu listew, mieliśmy drewniany słup o długości 10 metrów, który trzeba było porządnie ścisnąć. Posmarowane klejem listwy, zmontowane w docelowy kształt masztu  zakleiliśmy w folię i wyciągnęliśmy powietrze. Robiliśmy to za pomocą pompy próżniowej, którą pożyczyliśmy z Koszalina. W pół minuty z ciśnienia 1013 hektopascale zrobiła 3 hektopascale.  Na każdy centymetr kwadratowy powierzchni drewna poszedł kilogram ucisku. Można powiedzieć, że maszt, uwzględniając jego całą powierzchnię był uciskany siłą 20 ton. Prostopadle do każdej płaszczyzny. Wyszło idealnie.  Koszt tak zrobionych masztów wyniósł 3 tysiące złotych.

Maszty są w środku jest puste, ale na pewnych odcinkach wypełnione dla wzmocnienia. Chodzi o takie miejsca np. gdzie się opiera gafel, na wysokości poszczególnych refów, przy głowicy i przy stopie. Maszty stoją na pokładzie i są podparte pilersami. Pilers grotmasztu ma 5,2 długości, idzie do samej stępki.

Olinowanie stałe jest zrobione ze zwyczajnych ocynkowanych stalowych lin, o grubości  12 mm. Są przez nas ręcznie zaszplajsowane. Dodatkowo zrobiliśmy motowiązanie, inaczej klajdunek, czyli zabezpieczenie liny przez obwiązanie linką.  Zrobiliśmy to tak jak się tradycyjnie na żaglowcach robiło. Wazelina, bandaż materiałowy, no i owijka. Wazelina tak mocno przesączyła wszystko, że wygląda to na litą, sklejoną powierzchnię. Każdy 10 metrowy odcinek wanty to jakieś 3 tysiące zwojów.

Początkowo chcieliśmy też kupić drewniane bloki do lin. Okazało się to jednak poza naszymi możliwościami. Natomiast producent, pan Morawski z Pruszcza Gdańskiego zgodził się, żebyśmy je wykonali wg jego rysunków technicznych. No i zrobiliśmy sami…140 drewnianych bloków. Tyle jest potrzebnych na olinowanie do naszego jachtu.

Staramy się zdobywać potrzebny osprzęt i materiały wszelkimi sposobami. Pamiętam , że np. kiedyś uzgodniłem, że dostanę kabestan, czy inne drobne elementy z mocno już „utykających” jachtów z Trzebieży. Popłynęliśmy więc  z Gdyni do Trzebieży i z powrotem. Zajęło nam to 5 dni i była to naprawdę ostra żegluga. Pewien przedsiębiorca z Łodzi, właściciel dużego jachtu zasponsorował nam blachę na trapy i ściągacze.

Jesion, który tu użyliśmy na salingi do masztów  pochodzi z drzewa, które zwaliło się u nas na podwórku. Liny stalowe dostaliśmy z Włocławka, liny miękkie – z fabryki w Bielsko Białej.  Takie cuda…