Miałem szczęście spotykać na swojej drodze mądrych i ciekawych ludzi. Nie miałem szczęścia by ze wszystkich tych znajomości zostało coś więcej niż wspomnienia i kilka zdjęć. O takich niespełnionych spotkaniach słów kilka. A i o spełnionych może też..
W1997 roku w Gdyni odbywały się w ramach Admiral’s Cup – Mistrzostwa Świata w klasie ILC 40. Karol Jabłoński, de Angelis, z wizytą przyjechał zapalony regatowiec król Norwegii Harald… nie mogłem przegapić takiej okazji. Był to chyba okres mojej najgorętszej fascynacji żeglarstwem w każdej postaci. Poza tym, w Gdyni miał się pojawić Eric Tabarly na swoim legendarnym Pen Duicku II. Nie pamiętam skąd się o tym dowiedziałem, może z Żagli, może z mediów. Erica Tabarly’ego znałem z dwóch książek z serii Sławni Żeglarze: „Moje Pen Duicki”, oraz „Samotne zwycięstwo”. Ta druga pozycja to była chyba jedna z pierwszych książek żeglarskich jakie w ogóle kupiłem w życiu. Legenda światowego żeglarstwa oceanicznego, prekursor nowych rozwiązań technologicznych w jachtach, motorniczy kosmicznego postępu zbrojeń w żeglarstwie. Po zwycięstwie w OSTAR uwielbiany przez całą Francję, wożony w odkrytym aucie na Polach Elizejskich.Fascynowała mnie ta postać, i dlatego wiedziałem że muszę pojechać do Gdyni, choćby po to by Go zobaczyć. Wtedy też pierwszy raz byłem w porcie w Gdyni. Eric Tabarly miał przypłynąć do Gdyni na Pen Duicku II, wraz ze swoimi przyjaciółmi z Francji, m.in na pokładzie był Gilles Constantini – konstruktor jachtu. Byłem bardzo zdziwiony, że w porcie było bardzo mało ludzi, jakaś grupka jakby przypadkowych osób. Mocno mnie to rozczarowało, no bo jak…przypływa TAKI żeglarz i nie ma tłumów…tak wtedy w swojej przesyconej książkami młodzieńczej naiwności myślałem. Właśnie zakończyły się regaty ILC 40, tego dnia był ostatni wyścig i rozdanie nagród. Gościem specjalnym regat był także król Norwegii Harald, który sam wcześniej wielokrotnie startował w AC na swoim jachcie Fram. Dlatego o godzinie, kiedy Tabarly miał wpłynąć pojawił się także król Harald w otoczeniu oficjeli z Kotwicy.
Chwilę potem do portu wpłynął klasyczny czarny jacht, przycumował, na pokładzie kilku siwowłosych panów po 60. spokojnie sklarowało cumy i po chwili zeszli na keję.
Wyszedł też Eric Tabarly, w bluzie, wyciągniętych dżinsach… Powitał go Krzysztof Zawalski z NCŻ, przywitał się też z królem Norwegii. Gdzieś z boku stała jego żona i córka (one przyleciały samolotem do Gdańska). Jakaś jedna kamera, paręnaście osób na kei.
Eric Tabarly, wielka legenda żeglarstwa, ikona francuskiego jachtingu, stał wyprostowany, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała odpowiadał na pytania jakiegoś dziennikarza. Z daleka sprawiał wrażenie skarconego i tłumaczącego się uczniaka. Uśmiechał się nieśmiało, odpowiadał krótkimi zdaniami. Miał wtedy 66 lat, ale spod rękawów bluzy widać było potężne mięśnie ramion. Byłem zadziwiony! To On tak wygląda, tak się zachowuje ? Mówi cichym głosem, nieśmiało się rozgląda i uśmiecha, nie ma w nim kompletnie NIC z gwiazdorstwa, dumy, albo chociaż okazywanej przed kamerą pewności siebie…tak powszechnej u ludzi, którzy osiągają sławę tej skali….Po tych powitalnych ceremoniach poszli wszyscy na bankiet do sali w YC Kotwicy, mi też udało się tam wśliznąć – jednak tylko na chwilę. Wiedziałem, że muszę zagadać, coś powiedzieć… Znajomość francuskiego jakąś tam miałem, ale nie potrafiłem wydukać dużo więcej poza tym że Go podziwiam i prośbą o autograf na okładce pisma gdańskiego AWF.
Na wiele lat zapomniałem o tym zdarzeniu. Dlatego byłem wręcz przerażony, gdy rok później obiegła świat wiadomość, że zginął na Morzu Irlandzkim. Wypadł za burtę! Wypadł za burtę ???? Jak to, myślałem…ot tak po prostu wypadł ? Kto…? Tabarly ?! Za burtę to może wypaść żółtodziób, nie przypięty szelkami, ktoś kto pierwszy raz na morzu, robi błędy…nie zna zasad, nie szanuje morza…ale nie Tabarly. Tak wtedy myślałem i nie mogłem w to uwierzyć. Ale stało się…Zbierałem wszelkie wycinki z prasy na ten temat, czytałem, myślałem, dlaczego, czy naprawdę…
Najważniejsze pytanie, jakie było wtedy zadawał sobie cały żeglarski świat, to dlaczego w tym feralnym, ostatnim rejsie nie był przypięty szelkami podczas refowania żagli ? Nikt nie wie dlaczego i nikt nie potrafił dać rozsądnej odpowiedzi….Niektórzy pisali, że celowo nie nosił szelek. Mówili, że Tabarly uznawał zasadę, albo na jachcie robisz dobrą robotę, albo morze się zemści. Mówiono, że przeczuwał nadchodzący pomału koniec, a nie mógł się pogodzić z tym, że swoich dni będzie dożywał w domu. Nikt się nie dowie, co mu w głowie chodziło. Myślę, że tak jak dokładnie przygotowywał każdy swój zwycięski rejs, tak było i tym razem. Po prostu robił dobrą żeglarską robotę, do samego końca…
Kilka lat później przeczytałem jego „Wspomnienia z morza„, książkę napisaną na krótko przed śmiercią. Pisze w niej o początkach żeglowania na jachcie ojca, o pierwszych regatach, o OSTAR, o słynnym siodełku z Harley Davidsona, kolejnych Pen Duickach. Widać w tej książce umiłowanie swobodnego żeglowania, niesamowitą wytrwałość i zapał do dobrej roboty na jachcie, pokorę dla morza. Kochał morze i jachty. Jest to jedna z lepszych moim zdaniem książek wspomnieniowych pisanych przez żeglarzy.
Ps. Zapraszam do przeczytania mojej rozmowy z Krzysztofem Zawalskim, kierownikiem Narodowego Centrum Żeglarstwa AWFiS w Gdańsku, przyjacielem Erica Tabarly i tłumaczem książki „Wspomnienia z morza”. http://jachtfilm.pl/artykuly/wspomnienie-o-ericu-tabarly/