Teksty które wymagają nie tylko weny, ale jakiegoś większego przygotowania powstają dłużej, albo i wcale ;-). Nic nie poradzę, że doba ma tylko 24 h, a potem i tak jeszcze jest tyle spraw do pozałatwiania. W wyniku tego na tematy, które naprawdę lubię mam czas pisać zwykle wtedy gdy coś mnie przypili do siedzenia w domu. Tak było o tym razem i gdyby nie wyrwanie zęba pt. „8” i związana z tym konieczność dochodzenia do siebie przez kilka dni w domu, to pewnie też bym nie pisał. Ząb mnie narywał od kilku dni, a po jego wyrwaniu miałem uczucie jakbym dostał w ryj bejsbolem gdzieś w ciemnej bramie. Zresztą dalej tak mam, tylko może już ciut lżej. Chyba kiedyś oddam temu dentyście….Nie wiem co lepsze, ale mam nadzieję że niedługo to minie i wrócę do świata żywych. W każdym razie tych kilka dni nieróbstwa spowodowanych obolałym ryjem zaowocowało porządkami w domu, kilkunastoma praniami, no i porządkami w kompie. I właśnie porządkując zdjęcia w kompie przypomniałem sobie, że już dawno miałem zrobić małe podsumowanie zeszłego jeszcze 2010 sezonu Kiwaczka. Takie zboczenie niedouczonego ekonomisty, czyli ile „dupogodzin” było wypływanych, ile trwał sezon, koszty utrzymania łódki w porcie w Nieporęcie i takie tam inne. Zarazem miało to być takie małe podziękowanie wszystkim moich znajomym co się przewinęli przez pokład jachtu ( o matko jak to „kapitańsko” zabrzmiało).
I tak..w zeszłym sezonie Kiwaczek był na wodzie od 02.06 do 02.10. W tym czasie pływał głównie w weekendy, jak i zdarzały się wypady po pracy na godzinkę, czy dwie pływania. Najdłuższe pływanie jednorazowo trwało 7 godzin, najkrótsze – 1 godzinę ( no, taką przyjąłem jednostkę ;-)). W sumie w zeszłym sezonie przepływał 59 godzin. Uwzględniając, że cały sezon trzymania łódki nad wodą kosztował 1100 zł koszt godziny pływania Kiwaczka wyniósł 18,64 zł. Trudno za taką godzinową stawkę znaleźć łódkę do wynajęcia nad Zegrzem, natomiast ileś tam godzin trzeba wypływać, żeby się zrównoważyło..ale przecież wiadomo że nie o to chodzi.
Te 59 godzin..trudno oceniać, czy to dużo czy mało, tyle się po prostu udało wykrajając ( jakie dziwne słowo wyszło) czas na pływanie z codziennego życia. Dla niektórych jest to bardzo mało, dla innych może nie. W tym czasie przez jego pokład przewinęło się w sumie 23 pojedyncze osoby. Jak na taką małą łódeczkę jest to całkiem dobry wynik, a gdyby jednocześnie chciały wejść na pokład, to pewnie by zatonął, a nawet na pewno ;))).
Najmłodszy uczestnik Kiwaczkowych rejsów miał 3 lata, najstarszy 65. Pływaliśmy w całkowitej flaucie, wiosłując pracowicie przez pół jeziora żeby przed nocą wrócić do portu, pływaliśmy w deszczu, z dziewczynami uciekaliśmy przed nadciągającymi znad Warszawy piorunami i burzą. Było refleksyjnie, było wesoło, było eksperymentalnie. Malina pokazywała mi jak na małej łódce kręcić ciasne kółka wokół boi szlakowej, z moim bratem eksperymentowaliśmy po praz pierwszy ze spinakerem. Z Jurkiem przegadaliśmy długie godziny o życiu, dla innych kokpit był suchą koją w której można leczyć kaca po imprezowej nocy. Dzięki pływaniu poznałem armatorów innych ciekawych jachtów, co było zawsze powodem do długich rozmów i dalszych znajomości. Po prostu było żeglarsko ;-)). Dziękuję Wam przyjaciele!