14.07 (wtorek)
Załatwione drugie miejsce do malowania…odległe o starego o jakieś 2 długości kadłuba Pirata…tylko trzeba go przeciągnąć do tego drugiego budynku. Wieczorem tego dnia jeszcze wysprzątałem to miejsce jak własne mieszkanie. Nawet podłogę ścierą na mokro zmyłem …jak lakierować to już ma być naprawdę ładnie.
15.07 (środa).
Przyjechali Leszek i Jurek. Pirata położyliśmy na dwa wózki magazynowe – dziób i rufa. I lekko przetoczyliśmy do drugiego budynku. Położyliśmy na ładnej czystej podłodze, na oponach, dnem do góry..no i teraz można lakierować ;-)))
16-19.07 (czwartek-niedziela)
Przyjechał znowu na parę dni do Warszawy mój tato..głównie pomóc coś memu bratu w remoncie mieszkania, ale oczywiście przy łódce też chciał coś porobić. No i zaczęliśmy malować lakierem powierzchniowym D2. Pędzlem (pędzel kupiłem z tych „lepszych” w sklepie z farbami na ul. Dzielnej w Warszawie). Po położeniu pierwszej warstwy na dno i burty zobaczyłem że to jest śliczne!
Naprawdę łódeczka tak zaczęła wyglądać, że wymiękłem…Przez kolejne dni malowaliśmy kolejne warstwy i zaczynało to wyglądać naprawdę ładnie..Za każdym malowaniem kadłuba malowaliśmy tez i jarzmo steru, rejsbelkę, rumpel, i inne drewniane elementy.
W malowaniu bardzo ochoczo pomagał mi mój przyjaciel Jurek, nie wiadomo dlaczego od zawsze zwany Dżordżem. A efekty naszej roboty były mniej więcej takie – po trzeciej warstwie:
Po czwartej warstwie:
Potem zostawiliśmy to na 4 dni do schnięcia, zanim odwrócimy kadłub. Warstwy kolejne były malowane min 12 godzin jedna po drugiej, ale czuć było że pełną twardość lakier ma po 3-5 dniach. I tak nie jest on „szklisto” twardy, bowiem jest elastyczny. Co mi się też podobało bardzo że nie jest to wysoki połysk, ma swój blask, ale nie jest lustrzany. Bardzo fajnie to wygląda. Nie szlifowałem też papierem pomiędzy kolejnymi warstwami, ale burty i dno wyszły naprawdę gładkie i bardzo ładne. ..Po dwóch dniach schnięcia lakier nie był jeszcze bardzo twardy. Dopiero po 4-5 czuć było że to jest ten etap kiedy można go już „użytkować”. Co ciekawe i niepokojące mnie nieco na początku było, że dużo wolniej sechł na szczelinach pokrytych K+D. Ale w końcu wysechł.
22-24.07.09 (środa-piątek)
Stwierdziliśmy z Leszkiem, że niech sobie dno i burty schną dalej, ale w pozycji już normalnej łódki i przekręciliśmy ją pokładem do góry. I od razu pomalowaliśmy pokład pierwszą warstwą lakieru. Przykryłem całą łódkę dokładnie namiotem z folii (żeby kurz nie osiadał). W kolejne dni jeździłem do łódki tak żeby zachować nim. 12-godzinne odstępy pomiędzy kolejnymi warstwami lakieru (czyli wcześnie rano przed pracą i potem wieczorem ) i malowałem.
25.07.09 (sobota)
Pokład sobie już wysycha po 4 warstwach lakieru. Stwierdziliśmy że wystarczy 😉 Jest całkiem ładnie, tak nam się przynajmniej jeszcze wtedy wydawało. Zacząłem robić rzeczy które z różnych względów leżały jakoś odłogiem, czyli oszlifowanie stolika skrzyni mieczowej, po przykręceniu i pozabijałem kołeczki maskujące wkręty. Ponieważ nie miałem mahoniowych już kołeczków wziąłem dębowy patyczek i z niego z moim bratem pocięliśmy kołeczki.
26.07.09 (niedziela)
W niedziele zwykle starałem się nie robić, ale teraz nie wytrzymałem, stwierdziłem że czas mnie goni niemiłosiernie, i muszę go nadrabiać. Dlatego przyjechałem, oszlifowałem kołeczki pomalowałem stolik skrzyni lakierem.
27.07.09 (poniedziałek)
Stolik skrzyni pomalowałem po raz drugi, przyjechał na swoim rumaku mój przyjaciel Leszek i zaczęliśmy montować wszelkie okucia które jeszcze zostały, a to knaga na skrzyni mieczowej, a to jeszcze jakiś bloczek przy pięcie masztu.
Jak bardzo się przydało to że podczas odkręcania każdego elementu dobrze go ozdjęciowałem , bo byśmy teraz za chiny nie doszli jak niektóre okucia miały być zamontowane. A tak włączyłem kompa i patrzyliśmy…a..ta knaga miałą iść na lewym boku skrzyni , 10 cm od krawędzie , itp, itd…naprawdę bardzo mi to pomogło, oraz to że każdy bloczek, knaga, kipa, śrubka, miałem posegregowane w woreczkach z opisem typu „knaga zamontowana na belce z lewej strony do tego i tego …”
Robiliśmy te wszystkie montaże już dość intensywnie i szybko , z założeniem że do środy mamy już się wynieść z tego garażu i że ciągniemy łódkę na Zegrze. Ale stało się inaczej…Otóż przyjechał jeszcze tego popołudnia mój brat Piotrek, pociągnął ręką po pokładzie i powiedział „a mówiłem że załatwię pistolet do malowania, a tak kasza wyszła…”
Hm..może i dziobowy pokład był troszkę bardziej szorstki od takiej jednej pupci, ale jakoś ja tego nie zauważyłem…Co robić…Deliberowaliśmy aż przyszedł Janek (Siga). Pociągnął tak samo ręką po pokładzie ( już dobrze wyschniętym)….i powiedział coś w rodzaju że to „nie najlepiej nam wyszło” ;)), albo jakoś tak w każdym razie treści można się już domyśleć..Potem powiedział ” to ja wam nie przeszkadzam jadę do domu ” ;-))))). A my tak zostaliśmy z tematem zarzuconym..i co robić….Szlifować i malować raz jeszcze żeby ta pupcia była na pokładzie, czy lepiej niech schnie już do końca i w środę wywozimy drewniaczka na wodę ? …Niech schnie… I pojechaliśmy do domu ;)))
28.07.09 (wtorek)
Jak się może niektórzy z mojego pisania domyślają, żelazna konsekwencja raz obranego postępowania nie jest moją najsilniejszą stroną, zatem dylemat postawiony poprzedniego wieczoru nie dawał mi spokoju.. Dlatego z samego rana pojechałem do sklepu i kupiłem mały arkusik papieru 400 i nowy pędzel..A nuż się przyda;))). No i się przydał..bo zaraz po pracy pojechałem, nie mówiąc nic nikomu, przetarłem delikatnie cały pokład i pomalowałem piątą warstwą lakieru. Otuliłem ładnie folią i niech schnie…Jak już pomalowałem to od razu było widać że różnica będzie znaczna. Naprawdę to jedno przetarcie dużo bardzo dało. Widać było że pokład się „wygładził”.
Pokład po 5-tej warstwie lakieru:
A potem zadzwonił Janek „o widziałem że pomalowałeś jednak..ładnie to wyszło” ;-)). Też się cieszyłem, bo dał mi czas na wywiezienie łódki do końca tygodnia 😉 Uff.. Środa i czwartek minęły na jakichś jeszcze przykręcaniach , poprawianiach i ogólnej kontemplacji „a toś żeś se bracie narobił” i postanowieniu że jutro wywozimy.