WTOREK
Prognoza z Róży Wiatrów, otrzymana o 0830:
"Prognoza 25.08. Giżycko. Wiatr 3-4B, 15-20 km/h, SE. Temperatura 24C.
Słonecznie bez opadów, jutro jeszcze cieplej, możliwy przelotny deszcz.
Stopy wody! Róża."
No i nadszedł wtorek, czyli ostatni dzień pływania i konieczność
dotarcia do Giżycka na 14.00 – tak byliśmy umówieni na oddanie łódki.
Na niebie patelnia, ale wiatr od rana szumiał po trzcinach. Oj, będzie
wiało.;))) Śniadanie, posprzątanie po śladach ogniska, "klar na cumach,
stringach i obibokach" i wychodzimy. Stawiamy żagle i od razu czuć że
to będzie TEN dzień ;))). WIEJE.
Pokładowy "industrial"
Wiatr się obrócił na SE, jak było w
prognozach, a my przeca w tym kierunku właśnie. Mijamy głazowiska na
Mamrach (cholera, dobrze że spojrzałem na mapę bo Poganckie Kępy nie są
oznaczone żadnymi kardynałkami, a byliśmy gdzieś akurat w tym rejonie)
i potem już w kierunku na Kisajno. " I to się nazywa ostra klinga" –
jak mówiła Beatrice Kiddo w moim ulubionym Kill Billu. ;)) Wiało 3-4 w
słonecznych szkwałach. Nawet przez chwilę mi przeszła myśl, czy nie
zarefować, ale po krótkiej naradzie z Leszkiem (moim przyjacielem)
stwierdziliśmy że przecież o to chodziło!. Dzieci w kapokach, śmieją
się, nie ma strachu, wszyscy się cieszą z totalnej frajdy, a łódka po 3
dniach obycia naprawdę daje poczucie bezpieczeństwa. I się zaczęła
"jazda na szybach" – tzn. ja tak zawsze mówię, ale woda w przechyle
nigdy nie szła nawet po krawędzi burty i pokładu. Ta łódka szła jak
czołg.
Pięć osób na nawietrznej burcie, jedna na "dolnej" – ale nie robiło to
żadnej różnicy. Równo, szybko, stabilnie, pod wiatr.
Michy dawno nam
się tak nie cieszyły. Patrzyliśmy co chwilę na siebie z Lechem i tylko
kciuki w górę były potwierdzeniem że "o to chodziło". Halsowanie
pomiędzy wyspami, i widok, jak bierzemy inne jachty. To jest szybki
jacht – to widać, słychać i czuć. W silniejszych szkwałach ostrzył do
wiatru, i utrzymanie kursu wymagało siły niezłej siły (wiem,
gdybyśmy zarefowali grota to jacht byłby stabilniejszy w szkwałach i
nie ostrzył, ale nam chodziło o maximum frajdy jaką może dać pływanie
przy takiej pogodzie). Dlatego byłem zmuszany przez wiatr do dość
znacznego luzowania grota, po chwili wybierałem i szła dalej jak czołg.
Łódka jest bardzo stabilna kursowo, i w ogóle stabilna. Nie jest
miękka, byle szkwał nie robi na niej wrażenia, a większe szkwały
powodowały, że co prawda się gięła, ale bardzo stabilnie, równo i
powoli. Daje to duże poczucie bezpieczeństwa, szczególnie jeśli na
pokładzie są osoby które niekoniecznie czują frajdę z ciągłych
przechyłów, szarpań, kiwania się itp.
No i tak płynąc doszliśmy w końcu do kanału, udało nam się trafić na
otwarcie, czyli zaoszczędziliśmy trochę czasu na czekaniu. Wyszliśmy
na roziskrzony słońcem i wiatrem Niegocin. Dawno nie widziałem tak
pięknego w słońcu jeziora!. Fala goniona przez całą przestrzeń tego
dużego jeziora rozhuśtała wodę. Postawiliśmy szybko maszt, żagle, i
jeszcze dwa halsy – pod Wilkasy i z powrotem z wiatrem do Dalby… I
tak się zakończył nasz 4-dniowy wypad na łódkę.
Podsumowanie na temat łódki.
Pierwsze wrażenie.
Jeszcze z zewnątrz – duża. Do tej pory
największymi mazurskimi łódkami jakie prowadziłem były Tanga 780 –
zresztą przez baaardzo długo moja ulubiona łódka. Troszkę się bałem
manewrowania prawie 9 metrową łódką, ale okazało się że manewrówki w
Gdyni na Opalu bardzo mi
zapadły w pamięć i było spokojnie. Po 2 dniach nie widziałem już
"wielkości" Phili – było normalnie. Sprzężenie steru i silnika
powodowało, że łódka praktycznie obracała się w miejscu.
Wrażenie "pokładowe".
Łódka szeroka, z wygodnymi półpokładami, bardzo
obszernym kokpitem. Bardzo stabilna podczas postoju – chodzenie
dorosłej osoby z burty na
burtę nie powodowało praktycznie żadnego chybotania jachtu – to mi
jeszcze przypominało morskie łódki… W środku też spora. Trzy osobne
kabiny dawały dużo intymności, szczególnie od mniejszych dzieci, które
zamknięte w dziobowej kabinie przestawały być "słyszalne". W otwartym
wnętrzu łódki byśmy nie wytrzymali 4 dni z takimi urwisami. Kuchenka
standard, wszystko normalnie. Trzy górne luki, jeden w kabinie
dziobowej, 2 w mesie dawały wystarczająco wentylacji wnętrza. W forpiku
zamocowana butla gazowa, z
której była napędzana lodówka (pierwszy raz miałem lodówkę na łódce i
powiem że ..no ..fajnie..-). Był tez prysznic z ciepłą wodą
(wyprowadzony jako wąż i słuchawka schowane na pawęży) i ogrzewanie
Truma. Z jednego ani drugiego nie korzystaliśmy także nic nie powiem
;)).
Żagle.
Jak się stawia żagle to robi to wrażenie, bo tego płótna jest bardzo
dużo, a maszt wyraźnie większy w porcie na tle innych średniej
wielkości łódek. Grota spokojnie stawia się bez żadnej korby, a
kabestany samozaciskowe pozwalają wybrać foka na szotach i nie trzeba
ich trzymać. Chociaż przy silniejszym wietrze (ok 4 B) do wybrania
foka na szocie musiało się nieźle przyłożyć dwóch facetów (jeden silny
nie dawał rady dobrze go wybrać – wtedy pomagała korba – normalnie jak
na morzu ;-).
Łódka do rodzinnego pływania – np w 2 rodziny z dziećmi, albo w 6
dorosłych osób jest bardzo
dobra. Daje poczucie bezpieczeństwa, nie jest narowista, za to przy
silniejszym wietrze daje też bardzo dużo frajdy. Jest
dość ciężka, ale wiadomo – wielkość kadłuba robi swoje. Wersja, którą
my mieliśmy (ster sprzężony z silnikiem) manewruje w portach bardzo
ładnie, szybko się składa. Mieliśmy silnik Mercury 8 km i to było OK.
Korzystaliśmy z niego tylko w warunkach lekkiej pogody (flauta itp) nie
wiem jak by pociągnął ten jacht pod wiatr i fale gdyby była taka
potrzeba i ile by wtedy żarł paliwa. Czarterodawca mówił że "nasz" pali
1L benzyny na 1 h pracy. I tak chyba było, na silniku jechaliśmy może w
sumie ze 4 godziny, nie więcej. Przy płynięciu na żaglach, gdy silnik
jest podciągnięty z wody i "leży" powieszony, praca sterem powoduje
zawsze ruchy całego silnika wzdłuż kolumny (no bo jest sprzężony). I o
ile gdy się trzyma dłuższy czas jeden kurs się tego prawie nie czuje,
to przy częstym halsowaniu, czuć na rumplu, że razem z obracaniem
płetwy sterowej obracamy cały silnik wzdłuż osi ( a jest to pewien
ciężar). Wymaga to trochę
wysiłku, ale coś za coś. Dla mnie było to zauważalne, ale nie było
jakąś większą niedogodnością. Dało radę, ale gdybym obracał tylko sam
ster na pewno by się lżej sterowało i robiło zwroty.
Co jeszcze jest bardzo istotne, wzdłuż podłogi kokpitu jest
tylko łagodne wybrzuszenie pokładu, które w silniejszym przechyle nie daje oparcia na
nogi sternika. Dlatego jedną nogę miałem zapartą za okucia dolne talii, a drugą za załamania kokpitu gdzieś przy jarzmie steru. Dlatego kąt
rozwarcia moich punktów podparcia to był pewnie w okolicy 90 stopni
;-))) Zdecydowanie jest to niewygodne.
Poza tym łódka jest bardzo
wygodna i naprawdę ładna, nawet bym się pokusił o tezę, że wśród
jachtów
tej wielkości ma najładniejszą linię pokładu i kabiny. Dlatego nie
dziwię się, że nawet Tomek Janiszewski powiedział, że akurat Phila w
jego definicji koromyseł się nie mieści ;))). W mojej też zdecydowanie
nie!