02.07 (piątek)
Deseczki wczoraj klejone super się trzymają. Przyjechałem po pracy i pozdejmowałem ściski. Poza tym miałem wreszcie zrobione kołeczki mahoniowe fi 10, i 12 mm do zakołkowania otworów gdzie były śruby czy wkręty. Zakleiłem na zrobioną żywicę kołeczki i to by było tyle na dzisiaj. Jutro dopiero się zacznie.
03.07 (sobota).
O 10 przyjechałem do warsztatu. I zacząłem przygotowywać cały środek łódki pod malowanie D1. Dlatego musiałem szlifierką wszystko ładnie oszlifować. Całą skrzynie ze sterczącymi kołeczkami i zrębnicę kokpitu i cały pokład także jeszcze raz oszlifowałem delikatnie papierem 100. Całkiem ładnie to się prezentuje.
I zacząłem malować wnętrze całej łódki D1. Żeby wleźć do samego dziobu tak niewielkiej łódki i tam jakoś leżeć, machać pędzlem i po chwili się obracać i z drugiej strony to nie takie hop siup. Wyłaziłem stamtąd spocony jak mysz i z potem na nosie. Tak sam z achterpikiem , chociaż tam było trochę luźniej. W sumie jedno malowanie całości wnętrza zajęło mi jakieś 40 minut. Po godzinie pomalowałem ponownie i stwierdziłem że chyba wystarczy. Impregnat widać było że trochę wszedł w deski, a potem już nie wsiąkał dalej, czyli skoro nie chce to nie będę zmuszał ;)) Już to kiedyś czymś było impregnowane i może już więcej nie wnika. Boki skrzyni mieczowej, mahoniowe ze świeżego drewna wchłaniały D1 jak gąbka, tam pomalowałem 3 warstwy i wsiąkało tak że po 40 minutach wyglądało jak suche. Po pomalowaniu ta skrzynia wyglądała jak szlachetny mebel. Pomalowaliśmy także pokład. Ściemniał bardzo mocno, sklejkowy pokład, który trochę się wcześniej obawiałem czy Owatrolem go traktować to jednak po poczytaniu ile się da i wysłuchaniu paru osób stwierdziłem, że nic się mu nie stanie i żebym nie przesadzał. Dlatego z pomocą mojego przyjaciela Leszka pomalowaliśmy pokład 3 razy i widać było że już ma dość. Przykryliśmy całość namiotem z folii i skończyliśmy na dziś bo już się zrobiła 22 godzina i zaczęły w okolicy pioruny walić, czas do domu..