06.07 (poniedziałek)
Po pracy pojechałem prosto do garażu. Przyjechał też mój brat Piotrek, bowiem poprosiłem go o pomoc przy montowaniu listew odbojowych.
Listwy zamówił u stolarza mój tato, były na szerokość i grubość dokładnie takie same jak te stare. Dębowe, miały po ok 3 metry długości zatem wiadomo było że będą klejone po 2 na burtę. Wcześniej nawierciliśmy w nich co 20 cm otwory na wkręty i dodatkowo grubszym wiertłem 10 mm zrobiliśmy otwory na kołeczki maskujące. Przypasowaliśmy z Piotrkiem listwy do burty i dawaj do roboty. Nawiercaliśmy wiertłem 3 mm w burcie dziurkę na wkręt , wkręcaliśmy wkręt i dawaj dalej kolejne dziurki…I tak nam to szło, najpierw jedna burta potem druga. Miałem tez już gotowy dębowy patyk właśnie o średnicy 10 mm kupiony u stolarza za 2 zł tak więc po wkręcaniu od razu przycięty kołeczek maczaliśmy w żywicy i zabijaliśmy otwory. Trochę nam to czasu zajęło, ale była to przyjemna robota. Poza tym rozrobiłem żywicę z pyłem brązowym ze szlifowania drewna i zaszpachlowałem tym krawędzie burt na miejscu styku z listwą. Trochę tego było, bowiem stara sklejka była w wielu miejscach wytarta i nierówna, zatem musiałem „nadrobić” gdzieniegdzie żywicą.
07.07.09 (wtorek)
Jak przyjechałem to widać było że żywica wyschła i można działać dalej. Żeby nie szlifować wystających kawałków kołeczków szlifierką z papierem aż do listwy (czasem one wystawały np 1 cm) wziąłem wyrzynarkę i na ile się dało je po prostu pościnałem, oczywiście uważając żeby nie zahaczyć listwy. W międzyczasie przyjechał mój kolega Leszek więc dałem mu szlifierkę do ręki i „szlifuj!” ;-). Muszę powiedzieć, że papier 80 doskonale sobie radził z tymi dębowymi kawałeczkami drewna. Tak więc wszystko ładnie oszlifował, a ja potem gdzieniegdzie jeszcze dogładziłem papierem ręcznie. Pomalowaliśmy od razu listwę parę razy impregnatem D1, a niektóre elementy jak rejsbelka, czy jarzmo steru pomalowaliśmy też już na próbę D2.
10.07 (piątek)
Nie pamiętam dlaczego było kilka dni takiej przerwy , bardzo możliwe że były to dni gdy dopadała mnie po prostu taka zwykłą niechęć, zmęczenie czy rezygnacja…miałem tak parę razy, zwłaszcza gdy była ładna pogoda, dni słoneczne, wieczory długie a w Warszawie zaczęło już się kino plenerowe z naprawdę dobrymi filmami. Tak było i w te minione kilka dni… przyjeżdżałem do warsztatu, przebierałem się….brałem jakiś śrubokręt, czy szlifierkę, kompletnie bez planu…i nie wiedziałem co mam z tym zrobić…. Siadałem na stołku, patrzyłem dookoła jakimś nieostrym wzrokiem …i wiedziałem że NIC dziś nie zrobię….przebierałem się znowu i jechałem do domu. To były takie dni kiedy wiedziałem że i od tej łódki po prostu muszę odpocząć… gdybym mógł to bym zapomniał o niej na tydzień – dwa i potem znowu z pomysłami i zapałem wrócił do roboty…ponieważ nie mogłem , zapominałem o niej na dzień- dwa…
W każdym razie, stwierdziłem, że przy kadłubie na razie nie będę robił i zajmę się jakimiś głupotkami..coś innego, mniejszego, całkiem inna robota żeby to była…rozejrzałem się i ….;)), o przecież pagaj też wymaga naprawienia. Był razem z łódką, ale trochę popękany, wyszczerbiony…Zabrałem się za niego..rozerwałem go na trzy kawałki, tak jak był klejony ( zresztą dość łatwo się rozłożył na części:-)) , oszlifowałem, żywica do klejenia, ściski i „znowu zrobiłem kawał solidnej, dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty” ;-)))
13.07 (poniedziałek)
Łódka sobie stoi, a ja znowu do pagaja. Skleił się ładnie, oszlifowałem żywicę, oszlifowałem go znowu najładniej jak dało radę i można go będzie malować. Ponieważ łódka była już gotowa do malowania lakierem powierzchniowym musiałem się do tego przygotować. Bałem się tego jak cholera. Głównie chodziło o warunki w hali. Jak już pisałem na Sailforum była to hala magazynowa na budowie, gdzie w ciągu dnia był cały czas ruch…rury, ramy, kable, wwożone, wynoszone… piach, pył, beton..kompletnie nie wiedziałem jak od tego odizolować moje „drewienko”, żeby miało sterylność jak na sali operacyjnej…
Stwierdziłem że muszę posprzątać… Odgrodziłem się od „reszty”szafkami, stołami, czym się dało, wyniosłem parę kartonów śmieci, pozamiatałem i poodkurzałem odkurzaczem….Byłem brudny jak nigdy, zmęczony jak cholera…a efekt….naprawdę niezły..ale i tak nie byłem przekonany że można tu lakierować łódkę. ;-(. Ale będziemy próbować… I dlatego potem pytałem na Forum co z tym zrobić i znowu odezwał się Siga (bo jak to mówią najciemniej pod latarnią ).