Race To Alaska to jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych wyścigów żeglarskich na świecie. Rozgrywany jest od 2015 roku na dystansie około 750 mil. Start i meta leżą w portach Stanów Zjednoczonych, ale większa część trasy wiedzie wzdłuż zachodnich wybrzeży Kanady. Zawodnicy rozpoczynają rywalizację w Port Townsend nieopodal Seattle, na północno zachodnim krańcu USA (stan Waszyngton). Zmierzają na północ szlakiem fiordów, cieśnin, potężnych lasów i otwartych wód Pacyfiku, by zakończyć rywalizację w Ketchikan na południowym krańcu Alaski.
Organizatorzy porównują te zawody do wyścigu psich zaprzęgów. Na uczestników czyha wiele niebezpieczeństw: statki, gwałtowne szkwały, prądy osiągające prędkość nawet 20 węzłów oraz niedźwiedzie. Zasady są proste. Płyniesz sam lub z załogą. Jachtem otwartym lub kabinowym, morskim, mieczówką, plażowym katamaranem, żaglowym kajakiem albo nawet deską SUP. Nie ma przeliczników, protestów, ani też dokładnie wyznaczonej trasy. Nie używasz silnika, ale możesz wykorzystać siłę mięśni do wiosłowania lub pedałowania. Możesz też zrobić postój, by odpocząć albo naprawić uszkodzenia. Na zwycięzców czeka 10 tys. dolarów. Nagrodą za drugie miejsce jest komplet noży do steków. Wszyscy, którzy docierają do mety, zdobywają jednak coś znacznie cenniejszego: ogromną satysfakcję, wzruszenie i dumę. Liczy się także wielka przygoda oraz współpraca, jaką załogi podejmują na szlaku.
Drogi wodne Alaski pokonywane były przez Indian od wieków. Później przyszedł czas żaglowych łodzi towarowych wożących zaopatrzenie do handlowych faktorii na dalekiej północy. Kiedy na Alasce odkryto złoto pod koniec XIX wieku, tamtejsze wody zapełniły się parowcami wożącymi poszukiwaczy. Właśnie w duchu eksploracji i w nawiązaniu do tradycji podróżowania narodził się wyścig Race To Alaska.
Po wystrzale z pistoletu zawodnicy biegną do swych łodzi, by jak najszybciej odbić od brzegu i wypłynąć z zatoki. Ta specyficzna procedura startu odbywa się przy głośnych dźwiękach hymnu dawnego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Ponieważ dozwolone jest używanie alternatywnych napędów zasilanych siłą mięśni, na wielu jachtach możemy zobaczyć nietypowe konstrukcje, które nie raz wzbudzały zainteresowanie i zdziwienie internautów. Jedni wiosłują, a inni pedałują i wprawiają w ruch łopaty zamontowane na rufie – każda edycja regat jest okazją do zaprezentowania nowych konstrukcji, więc Pomysłowy Dobromir byłby cennym członkiem załogi.
Pierwszy etap o długości 40 mil kończy się punktem kontrolnym w kanadyjskim porcie Victoria. Pokonanie tego odcinka jest sprawdzianem dla uczestników i formą kwalifikacji. Kto dał radę, może płynąć dalej. Niektórzy postanawiają w tym miejscu zrezygnować, by powrócić na szlak w kolejnej edycji. Co ciekawe, uczestnicy sami wybierają trasę. Mogą płynąć wzdłuż wybrzeży przez otwarte wody Pacyfiku lub rzekami i kanałami wśród lasów i skał. Pierwszy wariant to spotkanie z oceanicznymi falami, na drugim czekają potężne wiry i prądy. Co rok na starcie pojawia się kilkadziesiąt jednostek. Niektórzy uczestniczyli we wszystkich wyścigach. Do ostatniej edycji zorganizowanej przed pandemią (2019) organizatorzy przyjęli 45 zgłoszeń. Regaty ukończyło 25 załóg. Zgłoszenia do tegorocznej edycji można wysyłać do 15 kwietnia. Start zaplanowano na 13 czerwca. Wszystkie szczegóły znajdziecie na stronie www.r2ak.com.
Andrzej Minkiewicz
Daniel Evans, szef Race To Alaska, dla magazynu „Wiatr”
Andrzej Minkiewicz: Czego najbardziej się obawiałeś przed pierwszą edycją wyścigu?
Daniel Evans: W 2015 roku martwiliśmy się przede wszystkim o to, czy ktokolwiek dopłynie do mety. Wtedy ten wyścig był dla nas jak skomplikowane puzzle, których jeszcze nikt nie układał. Wielu doświadczonych żeglarzy, ludzie morza i przyjaciele, sugerowało, że to zbyt ryzykowne. Ostrzegano nas, że ktoś może zginąć. My jednak wierzyliśmy, że ludzie są znacznie bardziej rozsądni, niż się wydaje. Że nie zabraknie im umiejętności i talentów. Jeśli podejmą się wielkiego wyzwania, to sobie z nim poradzą. Trochę się obawiałem dużego ruchu statków, jaki panuje w tym regionie, oraz spławianego drewna, które dla uczestników może być bardzo niebezpieczne.
Jakie wydarzenia z poprzednich edycji najgłębiej zapadły ci w pamięć?
Przede wszystkim zapamiętuję ludzi, bo każde wydarzenie wiąże się właśnie z uczestnikami regat i ich niezwykłymi historiami. Zespół Alula to trzech żeglarzy. Ukończyli wyścig, choć w codziennym życiu poruszają się na wózkach inwalidzkich. Duet Mau płynął plażowym katamaranem i nawet podczas sztormowej pogody wysyłali mi wiadomości SMS z żartami. Doskonale pamiętam też trzyosobową ekipę Broderna –stracili swój pedałowy napęd i musieli go samodzielnie naprawiać na malutkiej wyspie w kanadyjskich lasach. Mimo to dopłynęli na metę sześć minut po zwycięzcach. Niesamowici byli ludzie z zespołu Bunny Whaler żeglujący na otwartopokładowej łodzi z lat 80. Warunki na wodzie były bardzo trudne, więc postanowili odpocząć na małej wyspie w środku kanadyjskich lasów. Wtedy zdarzyła im się wywrotka.Jeden z załogantów, jak sam się przyznał, ze strachu „pobrudził spodnie”. Postawili jednak łódź, podsuszyli ubrania i popłynęli dalej…
Co najbardziej lubisz w tym wyścigu?
Absolutnie wszystko.To, jak wiele osób chce wziąć w nim udział. Kocham ludzi, ich marzenia, pasje i historie, które tworzą przygotowując się do startu. To naprawdę wyjątkowy i trudny wyścig. Za każdym razem jest inny. Szczerze mówiąc, uczestnictwo oraz walka z naturą i własnymi słabościami wcale nie są przyjemne, więc generalnie nie polecam. Co byś nie robił, zawsze wyjdą na wierzch twoje słabości. Ale z drugiej strony, pokaż mi inny taki wyścig, podczas którego zwyczajne osoby stają się herosami i bohaterami… Race to Alaska zmienia ludzi i pokazuje ich skrywane oblicza. Wielu uczestników to zwyczajni ludzie z sąsiedztwa, których nigdy byś nie podejrzewał o to, że mogą robić tak niesamowite rzeczy.
Rozmawiał Andrzej Minkiewicz