19.06 (piątek)
Przyjechał mój tata. A że jest to człowiek który nie potrafi żyć bez roboty, po kolacji i odrobinie odpoczynku pojechaliśmy do łódki. Dobrze że są długie dni, zatem jak zajechaliśmy do łódki koło 20 to jeszcze było widno. Tego samego dnia odebrałem od stolarza przycięte deski mahoniowe na zewnętrzne boki skrzynki mieczowej. Kupiłem jedną długą dechę mahoniową i stolarz mi przyciął na deski. Zrobił też wpusty na pióra.
Zatem na przygotowanym dużym stole na tej hali zaczęliśmy kleić deski na płatach sklejki już wcześniej przygotowanych i wyciętych na kształt boków skrzyni. Kładliśmy sklejkę na stole, smarowaliśmy żywicą i układaliśmy kolejne deski poszycia zewnętrznego skrzyni. Były one łączone między sobą piórami (każda deska miała zrobiony wpust). Potem na tą warstwę położyliśmy cienką folię, żeby się żywica nie skleiły następne deski i położyliśmy drugą sklejkę i układaliśmy deski na drugi bok. Całość zaklinowaliśmy po bokach i od góry położyliśmy jakieś 20 kg różnych rupieci. Ok. godz. 23 pojechaliśmy do domu… Padaliśmy już na ryjki…
20.06 (sobota)
Następnego dnia w sobotę od samego rana ostra akcja. Przyjechał jeszcze mój brat. Deski ładnie sklejone ze sklejką. Przycięliśmy wyrzynarką do kształtu sklejki, a potem szlifierką całość oszlifowałem (zostawiając jakieś milimetrowe zapasy żeby potem po wklejeniu skrzyni, oba boki razem poszlifować.)
Wywierciliśmy otwór na śrubę trzymającą miecz. Wpasowaliśmy wszystko (na sucho) w miejsce gdzie ma stać.
Okazało się, że wszystko naprawdę idealnie wchodzi na swoje miejsce. Bardzo się tego bałem ale wyszło nieźle. Ponieważ podczas sklejenie żywica „powychodziła”, trzeba było jeszcze te mahoniowe boki przeszlifować jeszcze raz (papier 100). Zaczęło to ładnie naprawdę wyglądać. Na pionowych krawędziach boków skrzyni, przedniej i tylnej ponawiercaliśmy otwory na wkręty, (lub śruby), którymi będą boki połapane ze sobą już po postawieniu skrzyni w swoje miejsce. Żeby móc ścisnąć potem te boki i przykleić do laminatowego „rdzenia” musieliśmy znowu włożyć kopyto z płyty meblowej. Ponieważ tamto stare, od laminowania, już było mocna sharatane i poniszczone próbowałem włożyć nowy kawałek. Dał się włożyć, ale przez szczelinę w stępce nie przechodziła. Zaklinowywała się tam. Płyta miała 10 mm grubości i taki powinien być prześwit w stępce, ale chyba jednak podczas montowania wkrętów w stępce i klejeniu laminatowego kołnierza do stępki coś musiało się przesuwać , pewnie jakieś milimetry, ale jednak. No i teraz problem. Prześwit na miecz jest, powinno być ok, ale płyta nie przechodzi. Trzeba było ja cały czas trzymać w kołnierzu, jak przyklejaliśmy i przykręcaliśmy do stępki kołnierz najbardziej. No trudno. Będzie jak jest, i tak da się to ścisnąć, ważne żeby laminatowe boki rdzenia przykleiły się do boków ze sklejki. Ja tu tak sobie to prosto piszę, ale te wszystkie przymiarki, przycinania, wpasowywania trwały naprawdę sporo czasu i żeby smarować boki sklejki żywicą i móc wszystko kleić to byliśmy gotowi ok godziny 16. Późno, nie ? Tak się wydaje, „weź, przytnij, przyklej”. …a to tyle trwało bez marnowania żadnej chwili. Ok 16 byliśmy gotowi do klejenia. Nasmarowaliśmy boki sklejkowe żywicą i dawaj to wstawiać. Całkiem zgrabnie to poszło.
Potem wszystko skręciliśmy ściskami – mieliśmy 6 , zatem poszło tylko 6. Nawiercone na krawędziach otwory na skręcanie poszły na wkręcanie ;)) Czyli 5 cm długości nierdzewne wkręty. Po 5 na każdą krawędź, naprzemiennie z każdej strony. I tak trochę mam dylemat czy to nie będzie za słabo – chyba jak wyschnie to skręcę każdą krawędź jeszcze kilkoma porządnymi śrubami.. W końcu oryginalnie było tam po 8 grubych nitów z każdej strony, a ja to chcę opędzić na wkręty – przecież tam takie naprężenia chodzą….
No dobra, skleiliśmy, ścisnęliśmy, skręciliśmy i mogliśmy jechać do domu. Niech schnie. Zmordowani byliśmy jak małe kazie.. Naprawdę to był długi i ciężki dzień. Zrobiliśmy „kawał solidnej nikomu niepotrzebnej roboty”. Widziałem że mój tato, dla którego taka robota była bardzo ciekawa, tez był zadowolony ;)) A ponieważ miałem jeszcze go odwieźć do domu (180 km) wsiedliśmy w samochód i o 22 byliśmy w rodzinnych stronach. Kolacja i po 3 kieliszki „swojskiej” i padliśmy spać. Mocno spałem tej nocy, oj mocno. Śniły mi się łódki, drewniane, stalowe, jakie tylko mogłem wymarzyć. Zresztą rano mój tata przyznał, że jemu też się łódka śniła ;)))