Tak pisze Elis Karsson w książce „Ostatnie żaglowce”:
Niedaleko nas stał czteromasztowy bark „Padua” z P-Line Laeisza z Hamburga, który właśnie powrócił z dziewiczej podróży do Chile. To był piękny statek, wykazujący rodzinne podobieństwo do innych wielkich czteromasztowców tej sławnej kompanii, posiadającej pierwszorzędne jednostki. Niektórzy członkowie załogi sąsiedniego statku przyszli do nas, my również zachodziliśmy do nich. Dowiedzieliśmy się, że życie i praca tam były podobne do naszej własnej egzystencji na Księżniczce.
W dzień przybycia oba statki suszyły żagle, przygotowując je do późniejszego zwinięcia. Później, po południu, obie załogi zwijały na górze żagle, a my z „Herzogin”zauważyliśmy z zadowoleniem, że pomimo większej załogi oni byli jeszcze u góry na rejach, wtedy kiedy my już skończyliśmy robotę. Ale co więcej, następnego dnia żagle „Paduy” ciągle jeszcze wisiały pod rejami na sejzingach, kiedy nasze były już pięknie zwinięte i zamocowane na rejach. Parę dni później miałem gadkę z bosmanem z „Paduy”, facetem trochę starszym ode mnie. Pociągnąłem go za język, co sądzi o ich zwinięciu żagli, i chłop zgodził się, że to była hańba i wstyd. Skarżył się, że młodzi praktykanci interesują się tylko zgrabnymi mundurami i błyszczącymi guzikami. Przyznałem, że teraz młodzież już nie taka jak za „naszych czasów”, kiedy my szliśmy w morze. Tak to sobie pogadaliśmy, my, starzy żeglarze, w wieku lat dwudziestu dwóch i dwudziestu czterech, narzekając na brak dumy zawodowej wśród młodszej generacji.”