30.04 (czwartek).
Dwa tygodnie minęły jak nie byłem ani razu w warsztacie przy utce… Najpierw święta, potem znowu jakieś wesele na które byłem zaproszony, potem jeszcze jakieś rodzinne sprawy. Rozprężenie totalne mnie ogarnęło..;-((. W międzyczasie tylko przeglądałem ogłoszenia w necie szukając drugiego pirata dla Pana Tomka. Znalazłem jednego, co ciekawsze po pierwszej korespondencji okazało się, że dokładnie nad tym samym jeziorem z którego ja przywiozłem pirata…. nieźle co ? Niemiec ma porobić zdjęcia i coś jeszcze odpisać…korespondencja trwa… W międzyczasie też spróbowałem poczyścić pokrowiec jaki dostałem razem z łódką. Był w tragicznym stanie, pleśń, brud, ale pocieszające że naturalny, czyli nie farby, oleje itp, ale coś co teoretycznie powinno się poczyścić. Jakiś czas temu pojechałem do Legionowa do wytwórni namiotów Awiatex. Ile by kosztowało naprawienie tego namiotu ?. Kobieta ( „ja widzę co tu do zrobienia jest, ja 20 lat naprawiam namioty” ), oszacowała robotę na 150 zł. Nawet byłem zaskoczony, bo wg mnie ilość pracy jest ogromna, a koszt…do zaakceptowania. Uczycie nowego pokrowca wg tego wzoru oceniła na ok. 1 tys zł. Powiedziała mi tylko żebym go poczyścił, bo inaczej naszywanie łat będzie bez sensu, wiadomo. Dlatego rozkładałem pokrowiec na działce u rodziców dwukrotnie, szczota, ciepła woda ( „bez żadnych detergentów, nawet mydła” ) i jazda. Kolana miałem kwadratowe od tego łażenia, ale pokrowiec zaczął mieć niebieski oryginalnie kolor. ;-)) Umordowałem się jak mały kazio…nie ma co mówić….. Potem powiesiłem go na żerdzi między drzewami do wyschnięcia. Wysechł, bo była ładna pogoda, a tydzień później powtórzyłem całą robotę raz jeszcze. I stwierdziłem, że już wystarczy, lepiej nie będzie, a w kosmos tym latać nie będę…
Ciśnienie mnie już takie naszło żeby coś robić, że w środę przed majówką zadzwoniłem do sklepu czy może szlifierka jest gotowa, albo niedługo będzie. Człowiek miał sprawdzić i oddzwonić. Dowiedziałem się, że przed długim weekendem nie będzie gotowa… trudno, wezmę się i zacznę robić co innego, roboty wszak nie brakuje. No a w czwartek zadzwonił inny koleś z tego samego sklepu „zapraszamy po odbiór szlifierki” ;))). Trochę się zdziwiłem, ale i zaraz pojechałem. Sprawdziłem, podłączyłem, wygląda że działa całkiem OK. No to będzie robota, cały długi 3-dniowy weekend zaplanowałem sobie że będę robił. Pojechałem jeszcze tego samego dnia (czwartek) obejrzeć prawie zapomniany przez 2 tygodnie „plac robót” ;-))
Aha, jeszcze ważna rzecz – wczoraj był w Warszawie Pan Tomek (szkutnik) no i się oczywiście umówiliśmy na spotkanie przy piracie, żeby obejrzeć jak to wygląda. No i aż mnie klata poszła do przodu jak powiedział że „dobra robota”. Bardzo mnie tym ucieszył, i że wszystko dobrze wygląda. Faktem jest że deski ładnie wyszlifowałem, to sam widziałem ;). Byłem tylko zaskoczony, że przez 2 tygodnie tak się rozeschły, szpary pomiędzy deskami poszycie są nawet po ok 3 mm. A nie były takie. Ale Pan Tomek powiedział, że jest wszystko Ok. Obgadaliśmy też pomysł na zrobienie i wmontowanie nowej skrzynki mieczowej. Trochę mi się to skomplikowane wydaje, ale wiem że na pewno pomysł jest dobry. Chodzi o to żeby zrobić ją z laminatu z kołnierzem tak jakby obejmującym stępkę od zewnątrz (ale w stępce od zewnątrz wyfrezowane gniazdo, żeby ten kołnierz jeszcze przykryć maskującą deską) i tak by miała być wstawiona sama skrzynia. Potem od kokpitu obudowana deskami i przytwierdzona do wręgów. Mi się ten pomysł bardzo podoba. Spróbuję to naszkicować i pokazać (rysunek powyżej.)
01.05 (piątek)
No i nadszedł wolny piątek i robota miała ruszyć od rana. Pobudka o 7, co dla mnie jest totalnym barbarzyństwem, środkiem nocy, masakra gorszą od Czernobyla…( no dobra, trochę przegiąłem, ale fakt że raczej nie wstaję o tej porze). O 8 już byłem gotowy do pracy. Szlifierka w garść i jechane !! ok 10 przyjechał mój brat Piotrek. Ja szlifuję burty, on odkręca (a czasem po prostu odłamuje i wyrywa odbojnicę). Pod nią aż czarno od zebranego brudu, i nie wiem czego. Ale stwierdziliśmy, że dobrze że ją zrywamy. Można przynajmniej dobrze oszlifować styk burty z pokładem i widać dopiero co tam się dzieje. Generalnie nie jest źle. ;-)) Byliśmy zaskoczeni , że odbojnica przykręcana miedzianymi wkrętami, co jakiś czas była przybita też długimi stalowymi gwoździami. Co prawda były one mocno ukryte i zaflekowane, ale jednak były to stalowe gwoździe. Listwa była wyfrezowana wzdłużnie od środka, nie wiem może żeby lepiej ją się dało wygiąć do burty ??? Zobaczymy jak nową będziemy montować ;))) Piotrek jak już załatwił listwę, to się zabrał za czyszczenie z kitu i resztek farby krawędzi desek poszycia. Całkiem sprawnie mu to szło.
Ja tymczasem szlifowałem, szlifowałem, szlifowałem, na kucki, siedząc na dupie, na stołku….prawa ręka mi się chyba nieźle wyrobiła od dociskania szlifierki… aż mi zwiędła, siły opadły i musieliśmy pojechać na obiad.;-))
Jak wróciliśmy to znowu do roboty…ale muszę powiedzieć, że tempo znacznie spadło. Widać to było po nas obu, że lepiej byśmy sobie poleżeli a nie cisnęli na robotę.;-))) W każdym razie długo nie popracowaliśmy, bo ok. 17 szlifierka nagle coś mi strzeliła, zabłysła piekielnym ogniem i nagle straciła obroty ;-)))). No żesz k…wa…..powiedziałem albo jakoś ładniej może…. Oczywiście trochę i się też przestraszyłem. Pobiegłem na drugą stronę łódki żeby kabel wyciągnąć z rozdzielacza trzymając szlifierkę w ręku. I jak dotknąłem lewą korpusu maszynki to jak mnie kopnęło w nadgarstek…aż ją prawie rzuciłem….Cholera jasna z takimi maszynami !!!.. Wyciągnąłem kabel z prądu i wiedziałem że to koniec, przynajmniej na dzisiaj. Jutro sobota, zawiozę ją znowu do sklepu, ale już nie chce naprawiać…Kupie chyba „lepszy model”. Bo szlifowania trochę jeszcze jest a i chyba się przekonałem że to jest szajs…
02.05 (sobota, jakieś święto flagi czy coś takiego, tak mówili w radio)
W Trójce mojej ukochanej „strefa rokendrola wolna od angola”, a za nami przy utce kolejny całkiem niezły dzień. Z samego rana zawiozłem znowu do sklepu szlifierkę i reklamacją żeby już nie naprawiali, ale zwrócili kasę. Niestety, musi jechać do serwisu. Trudno, roboty i tak innej nie brakuje ;-)) Przyjechałem do warsztatu, potem przyjechał mój brat i zaczęliśmy. Ot taka dygresja…”Kiwaczek, chyba damy mu na imię Kiwaczek” ;-)) Najpierw wyczyściłem jeszcze i poodkurzałem szczeliny między deskami poszycia, żeby już to było fest skończone. Potem odwróciliśmy łódkę do normalnej pozycji (ładnie wygląda w tej pozycji, kurcze;))) i zaczęliśmy majstrować przy najważniejszym – czyli wreszcie trzeba zdemontować skrzynię mieczową. Zajęło nam to prawie cały dzień. Najpierw wydłubaliśmy kołki zaślepiające wkręty trzymające stolik do policzków skrzynki (okazało się że nie wszystko to były wkręty, ale zdarzały się i stalowe gwoździe – co prawda głęboko schowane, ale zwykłe gwoździe).
Zdjęliśmy stolik, i jak tu zdemontować całość ?. Pościnaliśmy wyrzynarką część nitów łączących skrzynię z dennikami, a potem porozwiercałem nity wiertarką. Piotrek je powybijał i w końcu skrzynia była luźna na boki. Czyli można spróbować ja wyciągnąć.
Spróbowaliśmy i ….udało się…Okazało się, że nie jest jakoś wpuszczona na żaden frez w stępkę, tylko po prostu stoi na stępce od środka i przykręcona tymi wkrętami od zewnątrz!!. Nawet nie przyklejona !!!! Aż byłem naprawdę zaskoczony, bo myślałem że jest to bardziej zaawansowanie zrobione. Ale dobrze, bo łatwo nam to nawet poszło.
Potem skrzynię rozłożyliśmy (znowu rozwiercając wszystkie nity łączące policzki skrzyni) na dwie połówki, i obmyśliliśmy jakie wymiary powinno mieć „kopyto”, które pomoże nam zrobić środek nowej skrzyni z laminatu …. Ale to już w następnym odcinku…
Dochodziła już 18 i na dziś już mieliśmy dość. Poza tym słońce tak pięknie świeciło na zewnątrz…To był dobry dzień, bo miałem wreszcie wrażenie, że roboty dekonstrukcyjne powoli zaczęły się kończyć i teraz będziemy budować. A wieczorem wybrałem się na spacer po Starówce z moją koleżanką Asią. Było bardzo miło, a jutro jedziemy popływać na Zegrzu (oczywiście nie piratem ;-)). Zapowiada się piękna pogoda i trzeba wreszcie zacząć sezon pod żaglami, bo chyba ocipieję…
Aha, może to trudno uwierzyć, że dopiero sobie uświadomiłem, że za parę dni w środę jadę służbowo na tydzień do Turcji. Jak to sobie uświadomiłem, to mnie trochę wkurw wziął, bo z jednej strony bardzo niby fajnie, nigdy nie byłem w Turcji (może jakieś ładne jachty zobaczę przypadkiem), ale z drugiej strony wiedziałem, że to znowu rozpierniczy cały mój rytm robienia przy łódce (czułem to po prostu). W każdym razie zdążyłem jeszcze przed wyjazdem oddać do zakładu wyrobu namiotów w Legionowie pokrowiec od Pirata do przeszycia i naprawy. Babka z tego Aviatexu jeszcze raz obejrzała cały pokrowiec i pokręciła głową na znak „kiepskawo”, ale jak pisałem wcześniej da rady to zrobić. Na za 2 tygodnie, wyceniła tym razem robotę na „ok 200 zł”. Zobaczymy, w każdym razie sam widziałem że roboty tam jest masa, i aż się boję czy ten pokrowiec nie będzie po naprawie wyglądał jak spodnie cyrkowego clowna ;-))