Część 6. Jak się trzyma z kimś za ręce, łatwiej pokonać wiatr.

Kolejna część opowieści kpt. Rzeźnickiego, koordynatora budowy jachtu Ojciec Bogusław poświęcona jest trójcie młodych japońskich performerów, którzy pewnego dnia pojawili się w okolicach placu budowy jachtu – jeszcze w Ursusie.

Budowa
Jest ich trzech. Itaru Kato, Fuminori Hoshino i Yuu Yoshida. Tworzą grupę artystyczną o nazwie Hyslom. Ich kolektyw powstał w 2009 roku.  Po raz pierwszy przyjechali do Polski wczesną wiosną  2017 roku, na rezydencję artystyczną do Centrum Sztuki Współczesnej (CSW) w Warszawie.

CSW zorganizowało swoim  rezydentom zwiedzanie Warszawy i okolic. W trakcie wycieczki trafili m.in. do Ursusa, chcieli zobaczyć pozostałości po wielkiej strefie przemysłowej produkcji maszyn i traktorów. W samym środku wielkiej aglomeracji trafili na budujący się statek.  Widok był tak niespodziewany, że przykleili nosy i policzki do siatki ogradzającej teren i patrzyli na szary kadłub wielkiego jachtu jak na śnieżnego bałwana w środku lata.

Tak wspomina pierwsze swoje wrażenia z zobaczenia budowy jachtu Fuminori :
Jesteśmy grupą performerów video i foto.  Robimy też rzeźby i instalacje. Kiedy zobaczyliśmy po raz pierwszy ten wielki statek, byliśmy bardzo zaskoczeni co to jest. Kapitan Rzeźnicki opowiedział o Ojcu Bogusławie i o całej historii budowy statku. I o tym, że w przyszłości popłynie nim do Gdańska i dalej na morze. Byliśmy pod wielkim wrażeniem. Pomyśleliśmy, że to jest czyjeś naprawdę wielkie i dlatego bardzo chcieliśmy pomóc  w tej budowie. Chcieliśmy być częścią załogi tego statku.

Postanowili, że praca przy jachcie będzie częścią ich twórczej aktywności, kolejnym artystycznym performansem, szukaniem natchnienia i artystycznych inspiracji. W ten sposób kapitan Rzeźnicki poznał i pozyskał trzech kolejnych wolontariuszy.

Przyjechali ponownie do Polski pół roku później. Przez 2,5 miesiąca, po 8 godzin dziennie pracowali przy budowie stalowego kadłuba. Pracowali wspólnie z bezdomnymi, mieszkającymi na co dzień w ośrodku ojców Kamilianów. Dwóch japońskich artystów, którzy z wykształcenia byli architektami, podjęli się m.in. precyzyjnego rozrysowania „dywaników” na pokładzie jachtu. Robili też mnóstwo innych rzeczy.

Przy statku najbardziej lubimy pracować przy stali. To nasze zadanie artystyczne, ta praca daje nam dużo radości.  Nikt z nas nie mówił po angielsku, ale komunikowaliśmy się za pomocą gestów i uczyliśmy się nawzajem japońskiego i polskiego. Posługujemy się językiem ciała i to wystarcza, to jest dużo lepsze. Mamy czasem problemy, ale je wszystkie traktujemy jako kolejne doświadczenie.– wspomina Yuu Yoshida.

Zdarza się, że czasem ludzie nie rozumieją tego co robimy, i chyba dlatego nas nie lubią. Wtedy jestem bardzo smutny. Ale generalnie mamy wielu przyjaciół w Polsce.

Wisłą do Gdańska
W pewnym momencie postanowiliśmy zrobić sobie przerwę od pracy na statku. W Japonii kilka razy pływaliśmy motorówką. Mieliśmy z tego wielką frajdę. Dlatego chcieliśmy popływać też w Polsce i postanowiliśmy popłynąć łodzią do Gdańska. Kapitan Rzeźnicki bardzo nam pomógł.

Kapitan Waldemar Rzeźnicki:
Z firmy Academia Nautica na Zegrzu wypożyczyłem dla nich starą Omegę, bez masztu i żagli – wspomina Kpt. Waldemar Rzeźnicki.  Chłopcy płynęli z prądem Wisły, tylko na silniku. Silnik jaki mieli był zbyt ciężki i za duży jak na taką łódkę, bo miał 10 KM. Nie dopłynęli do Modlina jak urwała im się pawęż i o mały włos nie zatonęli. Musieli po drodze naprawiać łódkę, kupili też nowy, znacznie mniejszy silnik.  Oni z tym płynięciem poszli całkowicie na żywioł, dlatego też mieli kupę przygód w tej podróży.

Nie muszę dodawać, że wszędzie gdzie się zatrzymywali byli mile witani.  Najczęściej nocowali na wiślanych łachach piasku, w przystaniach po drodze. Za namiot służyła im czarna filia rozpięta nad kokpitem.  Mieli dwie flagi na łódce – polską i japońską. To była naprawdę ciężka podróż, a oni wyglądali jak tabor cygański na wodzie.  Podróż zajęła im ok. 7 dni.  Po dopłynięciu do Gdańska wyglądali na bardzo zmęczonych. Dla nich było to kolejne doświadczenie artystyczne.

„W zabawie zawiera się przyjemność i wysiłek, który jest cierpieniem. To odpowiedź i reakcja na znalezienie się w nowej sytuacji, przekraczanie samego siebie. Zdarzyło się nam kiedyś wyjść w czasie tajfunu. Bardzo mocno padało i wiał silny wiatr. Z trudem można było stać i oddychać. W takiej sytuacji poznaje się własne ciało. Jak się jest we trójkę, to bliżej poznaje się te osoby. Jak się trzyma z kimś za ręce, łatwiej pokonać wiatr. We trójkę nawet trudne doświadczenia, bolesne i niebezpieczne, stają się przyjemne. Gdy dzielimy się ryzykiem, niebezpieczeństwo staje się zabawą” cytat z wypowiedzi jednego z artystów opublikowanej w artykule poświęconym wystawie grupy hyslom:  https://k-mag.pl/article/hyslom-wystawa

Kamień.
Fuminori: W trakcie naszej pracy przy statku Ojciec Bogusław, opowiedzieliśmy kapitanowi Rzeźnickiemu pewną historię. Jest ona związana z Kopenhagą, gdzie na wystawie sztuki nowoczesnej jest pewien wielki kamień  – jako eksponat. I ten kamień jest dla nas bardzo ważny. Chcieliśmy być w Kopenhadze.

Kilka lat temu znaleźliśmy pewien wielki piękny kamień w Kioto w Japonii. Przewieźliśmy go do Tokio ale nam zginął. Nie wiemy, gdzie i kiedy to się stało. Rok później mieliśmy w Kopenhadze naszą autorską wystawę. Przypadkiem znaleźliśmy tam kamień podobny do tego, który straciliśmy w Japonii.

Zaczęliśmy zauważać, a może nawet kreować pewne podobieństwa pomiędzy miastami w Danii i w  Polsce. Kopenhaga jest relatywnie niedaleko Gdańska. W Kopenhadze jest syrenka, w Warszawie też jest pomnik syrenki. One są jak siostry. Morze Bałtyckie jest swego rodzaju łącznikiem między tymi krajami. Dla nas to było ważne, stwierdziliśmy więc, że kamień z Danii powinien się znaleźć w Polsce.  Postanowiliśmy przywieźć ten kamień do Polski przez Bałtyk i Wisłę. W grudniu 2019 roku otwieramy naszą wystawę w Centrum Sztuki Współczesnej. Kamień będzie jej ważną częścią.  W kolejnym roku, w Japonii odbywa się duży festiwal artystyczny i mamy nadzieję, że dowieziemy kamień do Japonii. Będzie transportowany dwoma etapami – najpierw do Polski, a w kolejnym roku lądem, naszym kupionym samochodem aż do Japonii. Ten kamień waży 150 kg. W ogóle historia kamienia jest bardzo skomplikowana – śmieją się na te słowa wszyscy razem.

Przewiezienie tego kamienia do Japonii to nasze zadanie, nasza praca artystyczna. A w przyszłości ….przywieziemy kamień z powrotem do Kopenhagi. Jeszcze nie wiemy kiedy. Wzięliśmy rzecz z jednego miejsca, musimy ją tam odstawić.

To jest nasz projekt. To jest też nasze życie.

Rejs.
Waldemar Rzeźnicki:
Ci chłopcy są bardzo kochani i niezwykle pracowici. Po tej naprawdę wytężonej pracy przy jachcie chciałem ich jakoś wynagrodzić – wspomina kpt. Rzeźnicki. Jeśli chodzi o doświadczenia żeglarskie, to byli ze mną wcześniej raz jeden na omedze na Zalewie Zegrzyńskim, i pływali trochę motorówką po Wiśle.  Postanowiłem ich zabrać na rejs jachtem na Bałtyku. Ze wcześniejszych rozmów z nimi wynikało, że bardzo ważnym miejscem dla nich jest Kopenhaga. Tam na wystawie sztuki nowoczesnej jest wielki, prawie 200-kilogramowy kamień, który chcą przywieźć do Polski, a potem zabrać do Japonii. No więc popłynęliśmy do Kopenhagi.

Fuminori:
Nie mieliśmy dużo pieniędzy, ale popłynęliśmy. To był wspaniały rejs. Nigdy nie byłem na jachcie wcześniej, i wtedy nauczyłem się dobrze kilku słów po polsku, prawo, lewo, prosto, dziób, rufa. Mieliśmy start przy bardzo złej pogodzie, był wiatr i wielkie fala. Kapitan natomiast mówił, że pogoda jest całkiem dobra, ale my byliśmy bardzo przestraszeni.  Jeden z nas, Humi, chciał umierać, ponieważ całą drogę chorował… Ale generalnie to była wspaniała podróż i mieliśmy z niej dużo przyjemności. Chciałbym znowu kiedyś popłynąć.

Waldemar Rzeźnicki:
Wyczarterowałem stalowy jacht Hoorn, i mając poza nimi jeszcze dwóch żeglarzy w załodze wypłynęliśmy z Górek Zachodnich. Wiał silny wschodni wiatr, do Kopenhagi doszliśmy w trzy doby, nie stając nigdzie po drodze. To była wspaniała żegluga, a oni mimo tego, że byli pierwszy raz na morzu, byli bardzo dzielni.

W Kopenhadze wcześniej mieli swoją wystawę, a jednym z eksponatów był kamień,  o który się  rozchodzi. To było w starym kościele gotyckim zamienionym na muzeum.  Tam już była nowa wystawa, ale  ten ich eksponat znaleźliśmy. Nie mogliśmy wziąć do na jacht, był za duży i za ciężki. Postanowili, że przywiozą go w inny sposób.

Całą drogę powrotną płynęliśmy pod silny wiatr, ok. 7B. Chłopcy byli twardzi, zwłaszcza Itaru , w nim był taki upór jak u wiejskiego chłopa, żeby zmagać się ze wszystkim. Yuu, to taki wesołek, odporny na trudy, natomiast Fuminori chorował strasznie całą drogę, i to w obie strony. Ale był też żelazną i wytrwałą osobą. Zmagał się z chorobą morską, by ta nie przeszkadzała mu pracować. Wszyscy chętnie sterowali i pracowali na pokładzie.

Epilog.
Fuminori: W tym roku (sierpień 2019), za zaoszczędzone pieniądze kupiliśmy małą używaną ciężarówkę. Chcemy przywieźć ten kamień z Kopenhagi do Gdańska.

W przyszłości przywieziemy kamień z powrotem. Musimy go odstawić do Kopenhagi. Jeszcze nie wiemy kiedy. To jest nasza filozofia, nasz styl. Wzięliśmy rzecz z jednego miejsca, musimy go tam odstawić.