Kazimierz „Kuba” Jaworski

Jakoś tak czasem bywa, że niektóre książki czekają bardzo długo na swoją kolej do przeczytania.

Tak było z książką Kazimierza Jaworskiego „11.40 GMT – Newport”. Książkę „Kuby” mam od kilku lat, gdzieś wyszperaną w antykwariacie za 2 złote, stoi w swoim miejscu cały ten czas, a ja omiatając wzrokiem tytuły na grzbietach jakoś jej do tej pory nie zauważałem. Aż trudno mi to wytłumaczyć, choćby samemu sobie, bowiem większość żeglarskich książek z mojej biblioteczki mam przeczytane po 3-4 razy, niektóre może więcej.

O samym „Kubie” wiedziałem dużo mniej niż o L. Mączce, D. Boguckim, L. Telidze, nie mówiąc już nawet o K. Baranowskim. Słyszałem że był taki żeglarz, słyszałem o nowatorskim na „tamte” czasy jachcie Spaniel. I w sumie tyle. Dlatego, gdy książka Jaworskiego o regatach przez Atlantyk wpadła mi w ręce to tym bardziej z ciekawością ją zacząłem czytać. I oniemiałem… Nie mogłem się oderwać od bardzo ciekawej opowieści, w której najpierw główne role grały takie jachty jak „Ogar”, czy „Karfi”, w dalszej części „socjalistyczny system” dystrybucji zasobów, zwycięski jacht Spaniel, a na koniec radość, żal i rozgoryczenie. Czytając tę książkę zrozumiałem też dlaczego w Szczecinie jest wspólna tablica pamiątkowa dla trójki Kapitanów: L. Mączki, J. Siudego i K. Jaworskiego.

Poniżej jeden z najciekawszych moim zdaniem fragmentów książki w którym K. Jaworski opisuje starania o budowę Spaniela:

„W zapowiedziany wtorek, w samo południe, za długim stołem w gabinecie dyrektora stoczni zasiadło kilkunastu panów. Wielu z nich widziałem po raz pierwszy. Byli to dyrektorzy Zjednoczenia, któremu podlegała nasza stocznia. Pośrodku, naprzeciwko siebie, mam dyrektora naczelnego. Zwalisty, wielki, krótko ostrzyżone włosy, twarz żywa, poważna i bardzo sympatyczna. Patrzymy na siebie z pewną ciekawością. Ja odczuwam dodatkowo trochę niepokoju, co też ten człowiek poza słowami uznania, z pewnością lekko napuszonymi, będzie miał mi do powiedzenia. Jak się odniesie do naszego zaplanowanego ataku na fundusze potrzebne do budowy jachtu i do udziału w regatach. Wiem z opowiadań, że to człowiek ostry, decyzje u niego są krótkie i rzeczowe, zdania nie zmienia i słowa dotrzymuje. To bardzo ważne i liczę na to, że jeśli haczyk połknie, to sprawa się uda.Ale czy połknie? A jak odmówi? Powie, że obecna sytuacja finansowa, kłopoty z eksportem czy inne trudności stoją na przeszkodzie takiemu poważnemu przedsięwzięciu? Wtedy wiem, że nic nie pomoże, nie będzie nie tylko pieniędzy, ale nie będzie nawet zainteresowania Zjednoczenia. Również stocznia ustawi się do tego automatycznie tyłem. I nie będzie żadnego odwołania, nie pomogą żadne interwencje. Będziemy sobie pływać po Bałtyku na starzejących się jachtach. Stocznia będzie klepać tak długo serię jachtów, aż w pewnym momencie odbiorcy połapią się, że inni robią lepsze, spadną zamówienia i gorączkowo będzie poszukiwać się będzie nowych konstrukcji i sposobów, by tę nową konstrukcję reklamować jako lepszą od poprzedniej. A tymczasem minie rok 1976 i okazja, by choć trochę narozrabiać między Francuzami i Anglikami, przeminie bezpowrotnie. A oni tam na pewno szaleją, badają w tunelach i basenach nowe, śmigłe kadłuby, nowe rozwiązania żagli. Może już wybudowali jakiś dziwoląg na pięciu nogach i siedmiu płatach, obrotowe skrzydła, wahadłowe maszty? Może w tej chwili po ciepłych wodach Morza Śródziemnego śmiga taki siedmiopłat w tumanach rozpylonej wody, chłopcy w krótkich spodenkach, między nimi rządzi Tabarly ze swoją brązową zaciętą twarzą i bystrymi oczkami regatowego lisa. Może gdzieś na zachodnim wybrzeżu, w jakiejś tajemniczej stoczni ukrytej w skałach, wesołe zwykłe oczy Alaina Colasa, teraz przymrużone, uważnie obserwują spawanie nowego aluminiowego draństwa, ogromnego ptaszyska, które ma przefrunąć w parę dni Atlantyk. A z tamtej strony Atlantyku? Też im się marzy, by dolać wreszcie Europejczykom, by udowodnić, że nie tylko w America’s Cup są bezkonkurencyjni. Biura konstrukcyjne, technika kosmiczna, ośrodki doświadczalne, miliony dolarów, trusty mózgów. Próby, eksperymenty, eliminacje.

A my? Słowiańskie dusze, fantazja kozacka, jasne łany, trochę piachu nad zimnym Bałtykiem. Czasami ostrogi i głowa naprzód. Rolnicza kraina zaorana jak żadna w świecie gąsienicami czołgów wrogich i sojuszniczych. Stawiamy huty, elektrownie i petrochemie. Nadrabiamy zaległości, wymieniamy tory i budujemy autostrady. Mamy więcej przed sobą niż za sobą, mamy sprawy arcypoważne, zamierzenia gigantyczne. Mamy kłopotów i trudności co niemiara. Dobrze, że trzęsienia ziemi nas omijają, chociaż wcale nie jest pewne, czy pierwsze zaraz nie nastąpi, jak się tylko z tym jachtem ktoś wychyli.”

Napisz odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie widoczny. Wymagane pola są zaznaczone *