Pierwsze refleksje

Aha, no i miałem napisać parę ogólniejszych refleksji na temat tego całego remontu. Tego co mi teraz już chodzi po głowie, żeby nie zapomnieć, żeby  nie uciekło.

Predyspozycje…
Przed wszystkim jest to olbrzymi sprawdzian cierpliwości człowieka. Jak ktoś ma adhd, czy inne modne dziś określenia na bieganie, machanie rękami,   itp to nie jest to dla niego. Ja nie jestem zbyt cierpliwym człowiekiem, często jestem taki „słomiany ogień” do różnych spraw i ten remont to  jest dla mnie wyzwanie. Na pewno. Pan Tomek na samym początku mi już mówił: „Panie Andrzeju, nie wolno się spieszyć. Jak będzie Pan widział że  coś nie idzie Panu tak jak miało iść, to należy to odłożyć, wziąć się za inną część pracy. Albo po prostu na kilka dni odpuścić. Z łódką nie można się  siłować” Fajne słowa. Bardzo mi się podobały, ale ja chcę jeszcze tego sezonu się bujać na wodzie..Uczę się cierpliwości przy tym remoncie. To na pewno.  Cały czas mi się wydaje że jeszcze coś trzeba zrobić, że coś jest zrobione nie tak jak powinno, że tu czy tam jeszcze trzeba poczekać….Za to już  mój brat nawet mnie przeklina ;-))) Że się za bardzo z tym bujam….

Powiadają jaskółki…
Kolejna sprawa. Bardzo ciężko jest to robić całkiem samemu. Na początku całej sprawy, mój przyjaciel Leszek chciał żebyśmy razem kupili tę łódkę i  razem ją robili… Ale ja chyba na razie dość mam/ miałem spółek. Poza tym to ja chciałem mieć łódkę. Marzyłem o swojej łódce wiele lat i nie mogło  tak być że jest ona nie tylko moja ;-). Dlatego postanowiłem, że jest tylko moja. Ale w związku z tym pozostałem sam na placu boju. Tzn. kilkoro moich  znajomych mówiło, że mi pomogą, żeby tylko dać im znać. Bo chcą, bo mnie lubią, dla samej frajdy popracowania przy czymś co nie świeci  ekranem komputera. Wyobrażacie sobie ??? Fajnie, nie..ludziom w Warszawie „normalna brudna robota” może być atrakcyjna…no a przy czymś jeszcze tak fajnym jak drewniana łódka…Ale  to nie jest takie znowu proste. Warszawa jest dużym i trudnym komunikacyjnie miastem. Gdziekolwiek  dojechać trzeba liczyć godzinę. A jak jadę po pracy na łódkę to czasem jadę na godzinę, czasem na cztery. Ktoś jadąc prosto z pracy nawet nie ma  „roboczego”  ubrania żeby coś porobić. A zawsze się człowiek upierdzieli jeśli ma coś konkretnie popracować…..zawsze…. Dlatego najbardziej  niezawodnym pomocnikiem jest mój brat, który tak się złożyło że mieszka blisko warsztatu i ma dość dużo czasu (akurat w tym okresie), a poza tym  ma zmysł techniczny/ do majsterkowania naprawdę niezły (a na pewno dużo większy niż ja). Chodzi mi też o to, że zdarzało się że przyjeżdżałem do warsztatu i już się miałem zabrać za robotę, ale po prostu ogarniał mnie jakiś smutek i niechęć. Brakowało wtedy wyraźnie kogoś drugiego, kto jednym słowem, czy kopniakiem w dupsko powie ” ROBIMY nie siedzimy !!!” i robota by poszła….Czasem trudno samemu się zmotywować.

Dlatego piszę, że jak są przynajmniej 2 osoby do takiego zadania to jest znacznie, znacznie łatwiej.  Można pogadać, poradzić się „robimy tak czy tak ?”, czy chociaż  upewnić się że robię dobrze. To bardzo pomaga. Chyba że ktoś jest takim typem, że lubi ciszę, samotność i pracę bez odzywania się całymi dniami do nikogo…ja akurat do takich nie należę…. Bardzo w trudnych sprawach (jak skrzynia mieczowa, frezowanie otworu w stępce itp…) pomagał mi mój  tato. Tak się składa, że będąc na emeryturze ma dużo czasu (wtedy gdy nie jeździ na działkę, a jeździ czasem nawet 3 (słownie TRZY) razy dziennie, a  poza tym jest złotą rączką. Prawie wszystko potrafi zrobić. I domek na działce zbuduje, i płot postawi, i meble do kuchni zrobi i glazurę w łazience  ułoży. Na wszystko ma rozwiązanie i nic nie jest problemem. Dla mnie problemem było tylko to że czasem nie chciał słuchać i robił po swojemu. Długo trwało zanim mu wyjaśniłem, że 2 warstwy D1 to za mało, że producent pisze tyle a tyle, że ludzie którzy znają się na drewnianych jachtach mówią  „paręnaście warstw”…i tak było z wieloma rzeczami. Nie było łatwo, czasem było nerwowo, ale bez niego byłoby 100 razy trudniej…Ale to że bez  problemu wsiadał w PKS i jechał 4 godziny do mnie do Warszawy żeby pomóc… Dziękuję Tato, mam nadzieję że popływamy razem…

Napisz odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie widoczny. Wymagane pola są zaznaczone *