28.03 (piątek)
Po pracy pojechałem prosto ze świeżo kupioną szlifierką i obawami jak się to będzie sprawować i jak mi się będzie pracowało narzędziem które pierwszy , raz trzymam w ręku. Wcześniej, podczas kupna miałem trochę dylemat, czy kupować tańsze marketowe, czy ze sklepu z narzędziami, może bardziej firmowe i niby lepsze. Założyłem, że żadnych sprzętów markowych Bosh czy inne Makita nie będę kupował. Stolarzem na razie nie jestem ;), a na taką łódkę nawet tańsze powinno być ok. Przekonał mnie sprzedawca w markecie że 2 lata gwarancji, 2 szerokości tarczy i że na razie na te szlifierki reklamacji nie mieli. Poza tym była prawie 2-krotnie tańsza niż najtańsza markowa. Dobra, jadziem. Kupione i do roboty. Jak się zepsuje to będę się martwił. Założyłem papier 80 g na tarczę i jazda.
Zajęczała obrotami najpierw mniejszymi, potem jej dałem do pieca. I uśmiech mi na gębie się pojawił. Fajne to !!. Szlifowałem krawędzie pokładu od strony pawęży gdzie wcześniej szpachelką pozdzierałem łuszczący się lakier. Szlifowałem jakieś 40 minut i stwierdziłem dość małe efekty zdzierania lakieru. Mam wrażenie, że papier jest za drobny. Jutro rano jadę do sklepu i kupię 60. Powinno iść szybciej. Ten 80 pójdzie na późniejsze gładzenie już zdartej z lakieru sklejki. Odkręciłem zatem wszystkie pozostałe okucia, i łódka jest prawie goła.
Wszelkie bloczki, kipy, szyny przed odkręceniem fotografowałem cyfrówką. Niby na takiej łódeczce nie ma tysiąca okuć, ale łatwiej potem będzie sobie przypomnieć gdzie co było. Poza tym wszelkie części razem z wkrętami czy śrubkami od nich wkładam do osobnych woreczków foliowych i opisuję kartką co jest co… żeby potem było łatwiej.
29.03 (sobota)
Z samego rana pobudka do marketu budowlanego po papier 60. Kupiłem tez 40, cholera wie, jak ten 60 nie będzie darł…. I do warsztatu. Szlifierka w dłoń, okulary na oczy i jazda … Drze.. i to nieźle.. czasem trzeba mocno przycisnąć szlifierkę, i dopiero jak zmatowi lakier dotrze w jednym miejscu do drewna, zrobi „przecinkę” to można szlifować i jakoś idzie. Zacząłem od pawęży, i półpokładów od strony pawęży. Nawet nieźle, 4 godziny roboty, stargane nadgarstki, bo czasem trzeba ją trzeba mocno przyciskać, a powyżej 10 tys obrotów to naprawdę czuć na rękach. Miejscami widać półkola, gdzie mocniej nacisnąłem krawędź, ale potem po zeszlifowaniu lakieru na danym obszarze wyrównuję te plamy i wygląda to nieźle..No przynajmniej na moje oko ;-)) Papier 60 się sprawdził, ale mam nadzieję, że ten 40 też się przyda, może jak obrócimy łódkę i zacznę szlifować dno. Szlifierkajest na dziś moim ulubionym narzędziem, może kiedyś jeszcze zostanę stolarzem 😉
01.04 (poniedziałek)
Urwałem się z pracy i już o 12 byłem przy łódce. Papier świeży na tarczę i jechane. 6 godzin było czuć w rękach, ale robota szła. Mam wrażenie że na przednim pokładzie lakier był 100 razy twardszy niż gdzie indziej. Papier ledwo dawał radę i zużyłem chyba 4 krążki. Ale skończyłem zadowolony. Na pokładzie, tak liczę jeszcze na jakieś 4 godziny zanim będzie zdarty cały stary lakier.
03.04 (piątek)
Skończyłem pokład szlifierką. Nie wiedziałem, że lakier może być tak twardy… cholera.. Już miałem go dość, ale doszedłem do końca. Ponieważ powiedziałem sobie że robię do godz. 22 zacząłem szlifować zrębnice kokpitu. Papier 80, i jakoś idzie, mam wrażenie że tu lakier miększy jakiś albo go po prostu mniej jest;). Niesamowite jest to, że tak sam sobie szlifuję i szlifuję…końca tej roboty nie widać, ciekawe na ile mi wystarczy zapału.. A to pewnie dopiero jakaś 1/20 całej roboty przede mną.
04.04 (sobota)
Zacząłem o 15. Chwilę potem przyjechał mój brat Piotrek i zaczęliśmy we dwóch. Fajniej tak się robi…jak szlifujemy ręcznie to i cicho w miarę jest i pogadać można. Szlifowaliśmy do 18. Jeszcze trochę niestety zostało…
06.04 (poniedziałek)
Po robocie, 3 godziny ręcznego szlifowania zrębnicy kokpitu, falochronu na dziobie.. cisza, spokój…tylko zaczyna mi być trochę żal tych ciepłych wieczorów i rowerkowania na pewno będzie mniej niż każdej wiosny…ale nie ma co narzekać, sam chciałeś !