04.06 (czwartek)
Zabraliśmy się z moim bratem za montaż kopyta do dalszej budowy nowej skrzynki mieczowej. Kupiłem zwykłą płytę meblową, najtańszą jaką udało mi się znaleźć. Grubość 1 cm, taki arkusz, żeby był zapas. Boki starej skrzyni mieczowej kompletnie rozkręciliśmy i w ten sposób mieliśmy wzór do budowania kopyta. Stara skrzynia się do niczego nie nadawała, chyba tylko jak wzór do naśladownictwa, przynajmniej wiedzieliśmy jak jest wszystko zbudowane, jak poskręcane, itp. Wycięliśmy z tej płyty kształt wewnętrznej części skrzynki mieczowej. Miała ona być oblaminowana i po wyjęciu ze środka tego pilśniowego kopyta miał ten laminatowy „rdzeń” być włożony od zewnątrz (od zewnętrznej część stępki do środka.)
Ponieważ wiedzieliśmy że po mocnym oblaminowaniu trudno będzie ze środka wyjąć taki kawał dechy pocięliśmy ją na trzy kawałki, i połapaliśmy dla sztywności listwami od góry. Poza tym wyfrezowaliśmy gniazdo w zewnętrznej części stępki na schowanie kołnierza naszej nowej skrzyni. Fajna robota, pierwszy raz bawiliśmy się frezarką i naprawdę dawało nam to dużo frajdy.
Okazało się też, zresztą nie po raz pierwszy że Piotrek mój brat ma większe zdolności manualne jeśli chodzi o dokładność frezowania i w ogóle (dlatego jest na wielu zdjęciach) ;-)))
06.06 (sobota)
Ponieważ zapowiadała się dobra pogoda, stwierdziliśmy że „będziemy laminować”. A co, wreszcie jesteśmy gotowi, nadejszła pora odpowiednia. Szykował się naprawdę ładny dzień, zatem stwierdziliśmy że będziemy to robić na zewnątrz. Przygotowaliśmy stół montażowy.
Odmierzyliśmy odpowiednie paski tkaniny szklanej i pocięliśmy ją na odpowiednie kawałki. Okazało się że tkaniny kupiłem dokładnie na styk, zostały nie wykorzystane tylko te włókna która podczas cięcia gdzieś się porozłaziły. Trochę potem byłem zły na siebie za to, bo mogłoby ciut zabraknąć, a gdzie w sobotę na gwałt jeździć i szukać. Ale okazało się, że mieliśmy dokładnie tyle co trzeba. Zatem pocięliśmy materiał, zrobiliśmy żywicę i zaczęliśmy ją rozprowadzać po kopycie. Plan był taki żeby po obu stronach położyć po dwie warstwy tkaniny 300 g. Będzie grube i sztywne. ;-))) Zatem położyliśmy pierwszą warstwę i zapasy zawinęliśmy na drugą stronę kopyta.
Potem odwróciliśmy je i dawaj to samo z tej strony przyklepując też ten zawijas co nam został z drugiej strony. Okazało się jednak że trochę gruba ta tkanina i sztywna była, albo za szybko położyliśmy pierwszą warstwę (powinna trochę zżelować i wtedy by lepiej od razu kleiła). W każdym razie okazało się że te fragmenty co idą na krawędzie za cholerę nie chcą się przyklejać. Aha, warto zaważyć jeszcze że całe kopyto, żeby się je dało w ogóle potem wyjąć posmarowaliśmy obficie bezbarwną pastą do butów a krawędzie okleiliśmy plasteliną. Dawało nam to szansę że żywica tam nie wejdzie i da się je wyjąć. W każdym razie wiele się natrudziliśmy żeby „złapać” krawędzie. Ale jakoś położyliśmy wszystkie warstwy, daliśmy też jeszcze wąskie paski na „rondo kapelusza” dla wzmocnienia. I zostawiliśmy do schnięcia.
11.06 (czwartek)
Znowu przyjechał mój tato, i mamy montować, wklejać skrzynię w otwór w stępce. Całkiem zgrabnie nam poszło wyjęcie kopyta z laminatowego „bandaża”. Bałem się że będzie gorzej. Zrobiliśmy pierwszą przymiarkę i stwierdziliśmy, że gniazdo zrobiliśmy za wąskie. Kołnierz skrzyni który miał przylegać do stępki musiałby być obcięty do szerokości 1 cm, i to stanowczo za wąsko, bo nie będzie się on dobrze trzymał. Dlatego stwierdziliśmy że trzeba poszerzyć to wyfrezowane w stępce gniazdo, ale już nie miałem frezarki. Ale od czego mój tato – złota rączka.
Do szlifierki kątówki przyłożył piłę zębatą do cięcia drewna ( „wziąłem bo a nuż się przyda”) i zgrabnie wyfrezował tym szersze gniazdo. No i potem robota już poszła. Odwrócona łódka do góry dnem już czekała od dawna żeby coś jej w tę szczelinę włożyć, zatem włożyliśmy nasz laminatowy kapelusz. Wcześniej gniazdo posmarowaliśmy żywicą i to miało działać jako klej, potem na wierzch kołnierza znowu żywica, deska dębowa która od zewnątrz miała maskować laminat, i to wszystko jeszcze na wkręty….i polaliśmy szczeliny znowu sosem z żywicy. No jak to wszystko zaschnie to będzie sztywne i szczelne jak nie wiadomo co !.
A skoro skrzynia zamontowana, to stwierdziliśmy, żeby nie tracić czasu, że wypróbujemy ten D1 Owatrolu. No i zaczęliśmy malować całe poszycie łódki D1 od zewnątrz. Kładliśmy pędzlem cienkie warstwy co m/w pół godziny, potem co jakieś 40 minut. Kolor mahoniowych desek poszycia bardzo się zmienił. Już po pierwszych pociągnięciach pędzla było widać że mocno pociemnieje. I każda kolejna warstwa, to wyglądało to coraz ładniej ;-)) W końcu dzień się skończył tym, że koło godziny 16 mieliśmy kadłub pokryty chyba 8 warstwami, a następnego dnia dokończyliśmy. W sumie poszło 12 warstw D1 na kadłub. Ilościowo to było jakieś 2,5 l tego impregnatu. Ale zamierzam też tym środkiem pomalować cały kokpit (kilka razy) oraz pokład. Pokład mimo że jest ze sklejki, to chyba jednak spróbuję.
Za każdym prawie razem malowania kadłuba malowaliśmy też części okuć takie jak jarzmo steru, rejsbelkę, czy inne takie drobiazgi leżące gdzieś obok zdemontowane….
Po wyschnięciu D1 trochę zmatowiał, i następnego dnia tak to wyglądało. Znacznie mniej efektownie ;)). Dopiero położenie D2 powinno dać wysoki połysk malowanej powierzchni. Zobaczymy jak to będzie.