No i nadszedł kolejny dobrze zapowiadający się weekend nad Zegrzem. Równa dwójka przy pięknym słońcu. Fajna, sprawdzona załoga. Nic nie zapowiadało, że dzień będzie jednym z bardziej emocjonujących w życiorysie Kiwaczka;-).
Otóż wyjeżdżając z mego domu, mój brat stwierdził: "Ty a może wreszcie ten spinaker byśmy wzięli i wypróbowali ?". No i wzięliśmy. Fakt, razem z łódką dostałem i żagiel (kompletnie nowy), spinakerbom, brasy itp. W zeszłym roku nie było kiedy go próbować, a teraz leżał trochę zapomniany w szafie.
No to wzięliśmy. Nie mniej podekscytowana ode mnie była Asia, która nie dość że siedziała za sterem (bo ja robiłem dokumentację foto), to jeszcze w takiej akcji jak ostrożne sterowanie z wiatrem bo stawiamy balona!
Nie mieliśmy pojęcia jak się stawia spinaker. Tzn. wiedzieliśmy jak wygląda, jak pracuje, ale jak kolejno wpinać rogi w brasy, jak zamocować spinakerbom do roku szotowego żagla i w jakiej kolejności aby go postawić – wszystko było metodą prób i błędów. Przepłynęliśmy prawie pół zalewu zanim wszystko się dobrze udało. No bo za pierwszym razem Piotrek wciągnął go rogiem szotowym do góry – ale żagiel też pracował, tylko się śmieliśmy z siebie ;-). Wynikało to też trochę z faktu, że nigdy mnie wcześniej "regatowe" żeglowanie nie pociągało, i nie czytałem o tym, w sumie nie miałem też czasu żeby w sieci sprawdzić jak ten żagiel się "instaluje" ;-))
Mimo że początki są obiecujące to jak widać nie idzie lekko ;-). Dobrze że wiatr nie był bardzo silny, to nie wyciągał żagla z worka i można się było bawić przy wiązaniu szotów itp.
Ale po pewnym czasie się udało. Piotrek mocno zadowolony z efektu. Żagiel wyglądał bardzo ładnie i fajnie ciągnął.
Czasem trzeba było jeszcze trochę przytrzymać bom, żeby wypróbować jak najlepiej pracuje
Efekt imponujący.
Zadowolony Piotrek prowadzi Kiwaczka pod spinakerem.