Od gdyńskiej edycji JachFilmu minął miesiąc, ale za sprawą jednego pytania 9-letniej dziewczynki wciąż mam w głowie ten dzień.
„Dzień dobry Państwu, widzimy się w sali Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni po raz…” – tak zaczynam kolejną edycję JachtFilmu. To już tyle lat, w tym powitalnym zdaniu zmieniam numer edycji, czasem nazwę miejsca.
Wiele znajomych twarzy. Nawet jeśli nie pamiętam imienia czy nazwiska, to uśmiechamy się jak dobrzy znajomi. Każdego roku takich twarzy jest więcej. Wiem, że czekają na ten filmowy maraton. Dużo wcześniej dostaję mejle, telefony z pytaniami czy będzie, kiedy, a co ciekawego w tym roku… Cieszy to i zobowiązuje. Z każdym rokiem mam wobec nich coraz większe poczucie odpowiedzialności. Pracuję nad programem rok, często dłużej. Sam muszę mieć przekonanie, że wybrałem najlepsze filmy.
Zaskakuje mnie widok sporej liczby dzieci na sali. Nie będzie im łatwo, większość z filmów jest z napisami… W drugim rzędzie foteli widzę około 9-letnią dziewczynkę. Zastanawiam się jak długo wytrzyma…
Stoję przed całą salą ludzi, którzy nie wiedzą jeszcze co zobaczą. Przyszli bo mają zaufanie. Czekają na historie, które inspirują, motywują, zmieniają patrzenie. Często też mówią, że te filmy po prostu pomagają im przetrwać do wiosny.
Pokazywane na ekranie historie mocno przemawiają do widzów. Filmy dokumentalne mają tą unikalną wartość, że pokazują prawdziwych bohaterów. Po „jachtfilmowych” seansach nikt nie mówi, że aktorzy słabo grali, scenografia była niedopracowana, albo że „książka była lepsza”. Scenariusze pisze życie, a bohaterowie nie są wynajętymi aktorami.
Znowu pokazujemy filmy piękne i ważne. O rodzinnym życiu na pokładzie stalowego jachtu wmarzniętego w lody Spitsbergenu („Pod gwiazdami Północy”), o dorastaniu w trakcie wokółziemskiej podróży, które okazuje się bardziej bolesne niż lądowe życie („Zagubieni”), o tym jak będąc znanym kapitanem trudno pogodzić się z mijającym czasem („Kapitan”). Jest także film o wielkich wokółziemskich regatach i młodej bohaterce, która swoimi działaniami zmieniła patrzenie społeczeństwa na udział kobiet w tym sporcie („Maiden”).
Wieczorem, pod koniec naszego filmowego maratonu na sali jest więcej osób niż na początku. Ostatnim filmem jest opowieść o atlantyckim wyścigu na małych łódkach, przyjaźni i spełnianiu marzeń („Normalni kolesie”). Historia, nie pozbawiona trudnych i ciężkich chwil porusza widzów. Po projekcji rozmawiamy z reżyserem Łukaszem Kamińskim ze Studio 686, gdy zauważam podnoszącą się do góry dziecięcą rękę. To ta dziewczynka z drugiego rzędu, która wytrwale oglądała wszystkie filmy.
„A czy ten Pan umarł naprawdę, czy tylko w filmie ?…” pada nieśmiałe pytanie, które na sali wzbudza różne reakcje.
Słychać czyjś tłumiony śmiech, jakieś żachnięcie. Tylko dzieci potrafią tak wprost zadawać pytania.
Odpowiadam najrzetelniej jak potrafię. Tak, pan w filmie zmarł naprawdę. Historia, którą oglądaliśmy, w dużej części jest wesoła, przyjemna, niemal przygodowa. Jej częścią była też śmierć, smutek, który dzieliliśmy razem z bohaterami.
Po zakończeniu festiwalu to pytanie często do mnie wracało. Zrozumiałem, że w czasach, gdy dookoła jest tak wiele fikcji, nawet dorosła osoba ma problem z weryfikacją i uwierzeniem w to co widzi. Tym bardziej dziecko. Świat bajek i filmów, w których wszystko jest możliwe, nagle zaczyna przenikać w ten prawdziwy. Coraz trudniej go zrozumieć i uwierzyć. Jeśli jest odważne, pyta, wie, rozumie…
Dziewięcioletnia dziewczynka zadała chyba najważniejsze pytanie jakie usłyszałem jako organizator. Utwierdziło mnie w przekonaniu, co jest największą wartością JachtFilmu. Tylko prawdziwe historie dają prawdziwe emocje.
Postanowiłem jej podziękować.
Kilka dni po festiwalu jej tata odpisał mi przez Facebooka „We wtorek Marysia sama odebrała na poczcie przesyłkę. Do samego końca nie wiedziała kto jej wysłał. Potem nie mogła się nadziwić, że to JachtFilm. Jak opowiedziałem jej, z jakiego powodu dostała nagrodę to pękała z dumy.”